Rozdział 41

529 32 5
                                    

POV. EMILLIE SINISTRE

Obudziłam się najpóźniej ze wszystkich dziewczyn w moim dormitorium. One były już przyszykowane, miały wszystko dopięte na ostatni guzik, a duszący zapach ich perfum unosił się w powietrzu. Dziwne, że każda z nich używa tych samych.

Kiedy na nie spojrzałam zdałam sobie sprawę, że to wszystko, co wydarzyło się ostatnio wcale nie było snem. Może wciąż śnię? Uszczypnęłam się w policzek, by upewnić się, czy aby napewno jestem w pełni świadoma. Niestety, to, z czym muszę się teraz mierzyć to rzeczywistość.

Widząc moje poczynania Aurelie zmarszczyła brwi i w swoim błękitnym mundurku usiadła na mojej pościeli.

- Nie możesz uwierzyć, że naprawdę tu jesteś? - powiedziała jakby czytając mi w myślach.

- Nie pozytywnie. Nie chcę tutaj być. - szepnęłam, by reszta nie usłyszała.

- Oh... Myślałam, że ci się tu podoba.

- Nie zrozum mnie źle, bo jest tu pięknie. Francja to uroczy kraj, ale wszystko tutaj jest dla mnie takie... Obce. Chciałabym wrócić do Hogwartu.

- Przyzwyczaisz się, kochana. - uśmiechnęła się do mnie i wzięła za rękę. - A teraz wstawaj, rychtuj się, bo zaraz idziemy na śniadanie. Masz pięć minut.

Pogroziła mi palcem, ciągnąc w swoją stronę. Omal nie spadłam z łóżka, ale w ostatniej chwili krzyknęłam do dziewczyny, żeby mnie puściła. Wkrótce sama podniosłam się kierując do łazienki.

Szykowałam się w troszkę dłużej niż wyznaczone mi pięć minut, więc kiedy przyszedł czas na wyjście, byłam sama. Aurelie zostawiła mnie mimo, iż wiedziała, że nie pamiętam drogi od pokoi do jadalni, bo byłam tu ledwie dwa dni.

Postanowiłam, że zaczepię kogoś, by zapytać o drogę i ewentualnie wspólnie powędrować do sali. Zanim jednak to zrobiłam musiałam porządnie przemyśleć w jaki sposób zaczepić tę osobę i przede wszystkim - co zrobić po jej zaczepieniu. Nie byłam gotowa na taką sytuację, bo przez ostatni czas żyłam z myślą, że wcale nie muszę tutaj nikogo poznawać ani do nikogo się odzywać. Wystarczy, że będę się uczyć jak najlepiej, a wtedy może uda mi się udobruchać rodziców, żeby zgodzili się na powrót do Hogwartu.

Moje oczy powędrowały w kierunku wysokiego blondyna o włosach przypominających sprężynki, które śmiesznie podskakiwały, kiedy szedł tym swoim dziwnym chodem, przypominającym bardziej podskakiwanie niż chodzenie. Wyglądał sympatycznie, więc to właśnie do niego postanowiłam podejść.

Był jednak zbyt szybki. Nie zdążyłam zrobić kroku, a on już mnie minął i zaczął zlatywać po schodach w zniewalającym tempie. Poszłam za nim starając się iść jak najszybciej potrafię. Poprowadził mnie do sali, do której weszłam z uśmiechem, zadowolona, że nie musiałam nikogo zagadywać, aby tu dotrzeć.

Usiadłam gdzieś, gdzie było najwięcej miejsca. Chciałam spokojnie, w ciszy, bez trajkoczących dziewczyn nad uchem, zjeść posiłek. Jedzenie tu nie różniło się niczym od tego z Hogwartu pomijając fakt, że tutaj wszyscy jedli małe porcje, a pochłanianie ich zajmowało im więcej czasu niż zjedzenie potrójnego obiadu przez Petera.

POV. REMUS LUPIN

Wracając samotnie ze śniadania nie mogłem pozbyć się duszącej myśli, że nie zobaczę dziś Emillie. Wszystko wokół denerwowało mnie z tego powodu do tego stopnia, że nie mogłem przebywać z chłopakami, bo, na Merlina, mógłbym powiedzieć o parę słów za dużo.

Inni nie zdawali się przejmować tym faktem. Zupełnie jakby nikt nie zauważył, że nie ma jej z nami. Tak jakby wcale nie spędziła z nami pięknych kilku lat.

Zakląłem pod nosem, przyspieszając. Patrzyłem tylko na czubki swoich butów mając nadzieję, że nie wpadnę na nikogo.

Szarpnięcie za ramię jeszcze bardziej mnie podburzyło, więc odwróciłem się z impetem do tego, kto to zrobił.

- Oh, spokojnie. - rzucił luźno Henry, śmiejąc się lekko. - Widziałeś może Emillie? Nie znalazłem jej wczoraj, a chciałbym z nią porozmawiać. Wiesz, gdzie jest?

- Prawdopodobnie na śniadaniu... - mruknąłem, wyobrażając sobie Emillie w błękitnym mundurku siedzącą przy stole pełnym jedzenia i rozmawiającą z nowo poznanymi chłopakami. Szlag.

- Oh, dzięki. Narazie. - wyminął mnie, idąc w kierunku Wielkiej Sali.

Zawołałem za nim, zatrzymał  odwrócił się.

- Ona... Jest na śniadaniu, ale nie tutaj. W Beauxbatons.

Zaśmiał się.

- Dobre Remus, naprawdę dobre.

- Nie żartuję. Jej rodzice przepisali ją do francuskiej szkoły.

Uśmiech zszedł z jego twarzy, gdy tylko zauważył, jak poważny jestem.

- Co ty chrzanisz? - podszedł bliżej zdziwiony. - To dlatego lazłeś taki wkurzony...

- Po części. - warknąłem. - Narazie, muszę już iść.

Skręciłem w stronę, w którą wcześniej zmierzałem.

- Czekaj! - zatrzymał mnie. - Myślisz, że mogę wysłać jej list?

- Powinieneś.

Rozeszliśmy się w swoje strony i wtedy zauważyłem, jak genialnym pomysłem obdarzył mnie ten cymbał.

POV. EMILLIE SINISTRE

Kolejny dzień w Beauxbatons okazał się jeszcze trudniejszy niż poprzednie, a wszystko to przez moich znajomych z dawnej szkoły, którzy postanowili załamać mnie i przypomnieć mi o tym, że straciłam tak cudownych ludzi.

Łącznie dostałam pięć listów. Jeden był zapakowany w kopertę z namalowanym w rogu serduszkiem. Był od Rosemary. Drugi był napisany przez Suzanne i Marlenę. Trzeci otrzymałam od James'a, Syriusza i Peter'a, czwarty od Henry'ego oraz piąty od Remusa.

Wylewałam z siebie łzy już po przeczytaniu pierwszych kilku słów listu, za który zabrałam się najpierw. Nietrudno było mi się rozczulić, gdyż byłam świeżo po plakaniu, które było spowodowane przez poruszające wiersze w książce, którą dał mi mój wujek.

Kiedy skończyłam i postanowiłam wziąć się za odpisywanie, ryczałam jak bóbr, a na każdym liście można było się dopatrzeć mokrych plam od łez. Wzięłam czysty pergamin i położyłam go na otwartym na ostatniej stronie zbiorze wierszy. Zanim napisałam pierwszą literkę odpowiedzi, kropla atramentu spadła na książkę robiąc na papierze sporą, czarną plamę.

Prawie zaczęłam panikować, że zniszczyłam coś tak cennego, co podarowała mi osoba, której bardzo możliwe, że już nigdy nie zobaczę, lecz tuż przed moim (trzecim już dzisiaj) wybuchem płaczu dostrzegłam, że plama powoli wchłania się, a potem znika.

Wytrzeszczyłam oczy, niedowierzając. Takie rzeczy się nie zdarzają. Zamaczałam końcówkę pióra w atramencie i narysowałam tam małe serce. Ono również po chwili zniknęło.

Przyglądając się czystej kartce, na której jeszcze przed chwilą było serduszko i kleks z atramentu, zdezorientowana obserwowałam, jak na papierze pojawiają się litery. Litery układające się w moje imię.

Emillie?

𝕚𝕘𝕟𝕠𝕣𝕦𝕛 𝕞𝕟𝕚𝕖 𝕕𝕒𝕝𝕖𝕛  •  𝕣𝕖𝕞𝕦𝕤 𝕝𝕦𝕡𝕚𝕟Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz