Rozdział 28

643 44 16
                                    

Chciałabym usłyszeć wasze opinie na temat tego, co ostatnio dzieje się w tej historii, więc jeśli nasuwa się wam cokolwiek - piszcie x

POV. EMILLIE SINISTRE

Z samego ranka, w dzień spotkania z Henry'm czułam, że coś pójdzie dzisiaj nie po mojej myśli. Nie dostałam żadnych znaków od otoczenia, ale byłam bardzo zaniepokojona moimi wewnętrznymi przeczuciami.

Śniadanie przebiegło w spokoju. Sowa dostarczyła mi listy od rodziców oraz najnowszy egzemplarz Proroka Codziennego. Otworzyłam gazetę z nastawieniem, że na którejś ze stron znajdą się złe wieści.

W minioną sobotę, piętnastego maja doszło do masowej ucieczki z Azkabanu. "Ministerstwo dołoży wszelkich starań, by złapać zbiegłych i osadzić ich ponownie w areszcie. Do tego czasu prosimy o szczególną ostrożność" - mówi Minister Magii.

Pod spodem widniało czarno-białe, ruchome zdjęcie mężczyzny rozmawiającego z dwoma innymi osobami. W pewnym momencie odwrócił się do fotografa i przestarszyłam się, bo poczułam, jakby minister patrzył wprost na mnie.

Zamknęłam gazetę, podczas gdy ogarnęła mnie nagła chęć, by cisnąć nią o ścianę. Rosemary zorientowała się, że jestem zdenerwowana i zabrała mi ją z rąk.

- Emillie? O co chodzi? - zapytała Suzanne siedząca naprzeciw mnie. Tuż obok siedziała Marlene, która przyczepiła się Collins jak rzep psiego ogona.

- Strona trzynasta. - odpowiedziałam ostrożnie, powracając do posiłku. Przełknięcie każdego małego kęsa stało się trudniejsze niż kiedykolwiek, a nawet nie wiedziałam, dlaczego. Nie powinno się tak dziać ze strachu, bo nie miałam się czego obawiać w tak bezpiecznym miejscu jak Hogwart.

Uniosłam wzrok na Suz, która skończyła czytać artykuł, a zaraz później przeniosłam go na Sun, czytającą resztę Proroka.

- I co? - dopytałam, widząc, że blondynka kompletnie zignorowała informację z gazety zaczynając chrupać tosty.

- Te tosty są bardzo dobre, jeśli o to pytasz. - droczyła się. - Co ma być? Nic nam nie grozi w zamku, spoko głowa, Emillie.

- O co chodzi? - Marlene popatrzyła na mnie pytająco.

- Z Azkabanu uciekli... - urwałam dostrzegając Remusa wraz z Peterem, przechodzących po drugiej stornie za Suzanne. Ona obejrzała się i widząc moje tęskne spojrzenie natychmiast mnie otrzwźwiła.

- Nawet nie myśl o tym, żeby odezwać się do niego jako pierwsza. To on musi zrobić krok.

- A co, jeśli go nie zrobi? - spojrzałam na swoje odbicie w łyżce do herbaty.

- Wtedy udowodni, że nie jest wart twojej uwagi. - wzruszyła ramionami.

Dla niej to było takie proste, bo Lupin był tylko kolejnym chłopakiem, który podoba się jednej z jej licznych koleżanek. Ale dla mnie ta sytuacja wcale nie była prosta jak drut, ponieważ blondyn był dla mnie kimś więcej niż dla niej.

Poszłyśmy na lekcje, które były jedynym, co mnie w miarę powstrzymywało od tego, żeby pójść i porozmawiać z Remusem. Dzięki nim nie miałam na to czasu, a przerwy spędzałam z Suz i Rosemary. Pierwsza z nich oczywiście pilnowała mnie, by nic nie podkorciło mnie do udania się do Lupina.

Dopiero po zajęciach przypomniało mi się, że dostałam list od rodziców. Poszłam sama do dormitorium, by przeczytać go w spokoju. Treść listu nie była jednak taka, jak się spodziewałam i, nie mogłam na to nic poradzić, z wrażenia zemdlałam.

POV. REMUS LUPIN

Przy przebudzeniu towarzyszył mi ból głowy oraz mrowienie w prawej nodze. Zamrugałem intensywnie, by rozproszyć mroczki oraz zmienić rozmazane otoczenie w wyraźny obraz.

Rozejrzałem się po skrzydle szpitalnym, wzdychając głośno. Nie było to dobre posunięcie, bo od razu odczułem piekący ból w klatce piersiowej.

A więc to nie był sen. Naprawdę zrobiłem tak okrutny błąd i uwierzyłem człowiekowi, który w gospodzie pod świńskim łbem dał mi substancję rzekomo mającą uleczyć moją likantropię. Co miałem w tamtej chwili w głowie, że dałem się tak oszukać? Wyrzuciłem dziesięć galeonów w błoto.

Zdziwiłem się, że w pobliżu nie kręci się pani Pomfrey. Jej gabinet zamiast ściany miał szybę odsłaniającą widok na salę, więc gdyby tam była, już zauważyłaby, że się obudziłem i zaraz przybiegłaby w celu nafaszerowania mnie lekami. Nie żebym narzekał, bo nienawidziłem substancji, które podawała pielęgniarka, ale mimo to ta sytuacja zdawała się dziwna, nietypowa.

Zaraz jednak wszystko się wyjaśniło. Pani Pomfrey wyszła, żeby pomóc w przyniesieniu do sali kolejnego ucznia. Ułożyła go wraz z Suzanne (dziewczyna posłała mi krótkie, ale za to pełne jadu spojrzenie) na łóżku obok mnie i zdało mi się, że to Emillie.

Uniosłem się na łokciach, bo nie wierzyłem w to, co widziałem.

- Nie podnoś się chłopcze! Zaraz się tobą zajmę. - zareagowała szybko kobieta.

Tak. Tą dziewczyną była Emillie. Z wrażenia wbiło mnie w łóżko. Poppy pobiegła do gabinetu, by stamtąd wziąć lekarstwa dla mnie, a gdy zmierzała w moją stronę, szepnąłem:

- Suzanne, co jej jest?

Zbyła mnie. Zapytałem jeszcze raz, ale znowu nie otrzymałem odpowiedzi, więc poddałem się. Dostałem zastrzyk i szklankę okropnego lekarstwa, które musiałem wypić za jednym razem.

Kobieta radziła mi, bym przespał się chwilę, bo sen pomoże mi się zregenerować. Ja jednak nie mogłem zasnąć ze świadomością że dwa metry ode mnie spałaby Emillie. To budziło we mnie... dziwne myśli.

Kark zaczął boleć mnie od pozycji, w jakiej byłem - leżałem na plecach z głową zwróconą w stronę dziewczyny tak, bym mógł na nią popatrzeć. Nie mogłem tego robić długo, ponieważ zaraz, za pozwoleniem pielęgniarki, do sali weszła Rosemary. Dostrzegłem w tym swoją szansę.

- Rosemary, może ty wiesz, co się stało Emillie?

- Wiem, ale sądzę, że ona sama musi ci to powiedzieć. - odparła zdawkowo, ważąc każde słowo.

𝕚𝕘𝕟𝕠𝕣𝕦𝕛 𝕞𝕟𝕚𝕖 𝕕𝕒𝕝𝕖𝕛  •  𝕣𝕖𝕞𝕦𝕤 𝕝𝕦𝕡𝕚𝕟Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz