Rozdział 48

518 35 11
                                    

POV. REMUS LUPIN

Trwające już dwa tygodnie wakacje okazały się być jeszcze nudniejsze niż lekcja Historii Magii. Przyzwyczaiłem się do szkolnej rutyny, a do tego całe dnie byłem sam. Nie tak jak w Hogwarcie, kiedy to zawsze dookoła mnie ktoś był. Teraz nie czułem obok siebie żadnej obecności i to w tym wszystkim było najgorsze.

Niedługo jednak miało się to zmienić. Umówiliśmy się na wspólne wakacje z James'em, Syriuszem, Peter'em, Emillie, Suzanne i Marlene już w trakcie roku szkolnego. Kłótnia między Łapą, Rogaczem i częściowo mną teoretycznie została rozwiązana, więc nie było niczego, co mogło nam przeszkodzić w zrealizowaniu naszych planów.

Cały czas myślałem o Emillie. Rozmawiałem o niej z Syriuszem od momentu kłótni w pociągu do chwili wysiadania z niego. Black dał mi wiele rad, które po szczegółowym przeanalizowaniu wcale nie były takie głupie, jak mogłoby zdawać się na pierwszy rzut oka.

W porównaniu do tego, jak minął mi początek wakacji, czas oczekiwania na spotkanie z przyjaciółmi minął mi stosunkowo szybko. Całymi dniami siedziałem na parapecie, czytając książki. Tekst oświetlały mi promienie słoneczne, wdzierające się przez okno. Przez nie było również gorąco, więc zazwyczaj wiązało się to ze zdjęciem koszulki i siedzeniem na parapecie bez niej. Dzięki temu zacząłem zauważać moje chude ciało, które krzyczało do mnie, błagając, bym zaczął cokolwiek ćwiczyć. Może to nie był taki zły pomysł? Wakacje to dobry czas na to, bo przecież i tak nie mam co robić.

Szkoda tylko, że ta myśl pojawiła się w mojej głowie dwa dni przed wyjazdem do James'a. Stałem przed lustrem, przymierzając ubrania, komponując stroje i wrzucając je do plecaka. Zaraz moje pakowanie było skończone, a ja gotowy i nie mogący doczekać się na wyjazd.

Teraz czekały mnie już tylko dwa dni bezczynnego siedzenia, po czym nareszcie zacznę dobrze się bawić. Chyba potrzebowałem wyluzowania. Niestety, niedługo po dotarciu do domu James'a Potter'a okazało się, że nie odpocznę od zmartwień i nieprzerwanego rozmyślania.

Zapukałem w drewniane, pomalowane na heban drzwi, które otworzyła mu przemiła Euphemia. Zawsze lubiłem panią Potter. Roztaczała wokół siebie taką przyjemną aurę... Była ogromnie serdeczna, dbała o swoich gości i cudownie gotowała.

- Dzień dobry, Remusie! - zawołała z uśmiechem, widząc mnie w progu. Była cała rozpromieniona, z resztą, jak zwykle. Uściskała mnie na powitanie i zaprosiła do środka.

- Dzień dobry, proszę pani. - odwzajemniłem jej uśmiech, zdejmując buty w przedpokoju.

Kobieta poinformowała mnie, że James i Syriusz są na górze w pokoju brązowowłosego, więc tam też się skierowałem.

Otwierając drzwi nie sądziłem, że zastam ich takich wyluzowanych. Miałem tylko nadzieję, że ich nastrój nie jest spowodowany Ognistą Whiskey.

James kręcił się na obrotowym krześle, obracając w ręce zabawkowy Złoty Znicz, a jego twarz była czerwona od śmiechu. Syriusz natomiast leżał bez koszulki na jego łóżku z rękami założonymi za głowę i wyszczerzonymi białymi zębami.

- O, Remus. - zauważyli moją obecność.

- Nie, Merlin. - rzuciłem plecak pod ścianę, zamykając za sobą drzwi i wchodząc w głąb pomieszczenia. - Co wam tak wesoło?

Usiadłem na łóżku niedaleko Black'a.

- To było wyrwane z kontekstu, nie zrozumiesz. - mruknął Potter, obracając się w naszą stronę. Na jego ustach wciąż lśnił cień uśmiechu.

- Ale... - zacząłem, co zostało mi przerwane przez silne ramiona, które przewróciły mnie z pozycji siedzącej na leżącą.

- Nie ma "ale", Luniaczku. - powiedział Syriusz, którego to ręce pociągnęły mnie do siebie. Przycisnął mnie do siebie tak, że prawie się udusiłem. - Oj, przepraszam.

Uśmiech zawitał na mojej twarzy po raz pierwszy od jakiegoś czasu. Cieszyłem się, że jestem tu teraz z przyjaciółmi i dzielę z nimi tą część wakacji.

- Gdzie macie Emillie, Petera i resztę? - zapytałem, gdy udało mi się uwolnić od Syriusza, który skwitował moje oddalenie się wydętą dolną wargą.

- Peter zaraz powinien tu być, tak samo jak Emillie. - odpowiedział James, rzucając mi opakowanie po czekoladowej żabie. - Trafiłem na Nicolasa Flamela.

Łapiąc opakowanie przed oczami błysnęło mi żelazne spojrzenie postaci na karcie. Po spędzeniu na niej kilku sekund, Nicolas postanowił ulotnić się i zwyczajnie z niej zniknął. Odrzuciłem opakowanie na szafkę nocną.

- Ta "reszta" to Suzanne i Marlene, Remusie. - usłyszałem od Black'a. - To, że nie zwracasz uwagi na nic, oprócz Emillie, to nie znaczy, żebyś określał je jako "resztę".

- Hej, Łapa. - zagaił Potter, na co Syriusz kiwnął głową. - Może byś tak się zamknął?

- Nie tym tonem, Rogaczu. - pogroził mu palcem. - Ja tylko staram się uświadomić Remusowi, by nie zapominał o innych nawet jeśli jest zakochany.

- Nie jestem zakochany! - zaprzeczyłem prędko, na co animag uniósł brew do góry. Zaraz zreflektowałem się. - Nawet jeśli jestem, to nie możesz ot tak o tym sobie gadać! To chyba moja prywatna sprawa.

- Oj, Luniaczku. - brązowooki podniósł się, zasiadając obok mnie i zarzucając swoje ramię na moje barki. - Chyba nie wiesz, że dla Black'a nie istnieje coś takiego jak "prywatność". Sam jej nie ma więc włazi innym glanami w życie, bo myśli, że to norma.

- Po nazwisku to po pysku, Potter. - zabrzmiało to jak ostrzeżenie, ale słodki głos, którego użył, podczas podnoszenia i obejmowania nas, trochę to załagodził. - Ja tez chcę misiaka!

Wchodzący do pokoju Peter i Emillie zastali w nim trzech przytulających się chłopaków, co zapewne ich nie zdziwiło zważywszy, że widują takie głupoty na codzień. Cóż, Sinistre nie widziała tych głupot przez cały rok szkolny...

Kiedy odseparowałem od siebie dwóch chłopców, brązowowłosa zdążyła już położyć torbę sportową tuż obok mojego plecaka, a Peter rozpieczętować opakowanie czekoladowej żaby, którą znalazł na biurku i przy okazji poszerzyć swoją kolekcję kart, bo jak stwierdził po chwili, trafił mu się egzemplarz, ktorego jeszcze nie posiadał. Było to trochę dziwne, gdyby spojrzeć na to, jak wiele słodyczy tego gatunku spożywa.

- Witaj w Anglii, słoneczko. - rozłożyłem ramiona, podchodząc do dziewczyny.

- Hej, słoneczko. - jej słowa zostały stłumione, bo akurat w tym momencie przycisnęła twarz do mojej czerwono - czarnej zwiewnej koszuli na krótki rękaw. - Na Merlina, jesteś jeszcze piękniejszy i cudownie pachniesz.

Oderwała się ode mnie, uśmiechając pewnie, po czym jak gdyby nigdy nic wyminęła mnie, by przywitać się z chłopakami. A ja, z ogromnym rumieńcem na policzkach i zdziwieniem na twarzy, przybiłem powitalną piątkę z Peterem.

Oniemiałem całkowicie, nawet klaśnięcie nie zdołało wytrącić mnie z mojego skonfundowanego stanu. Usiadłem na łóżku, przenosząc wzrok na Emillie.

Ona też była jeszcze piękniejsza i cudownie pachniała...

𝕚𝕘𝕟𝕠𝕣𝕦𝕛 𝕞𝕟𝕚𝕖 𝕕𝕒𝕝𝕖𝕛  •  𝕣𝕖𝕞𝕦𝕤 𝕝𝕦𝕡𝕚𝕟Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz