58

1.1K 44 18
                                    

    Kiedy Louis znalazł się pod blokiem w którym mieszkali, zauważył dwa radiowozy, karetkę pogotowia i kilku gapiów, którzy, z przerażonymi minami, zawzięcie próbowali dowiedzieć się o co chodzi. 

Niewiele myśląc, wpadł w tłum, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że popchnął kilka osób, które od razu zaczęły rzucać w jego stronę niewybredne epitety. 

Biegiem pokonał wszystkie schody, a potem wpadł jak strzała do mieszkania, rozglądając się na boki. 

Nathan stał w kuchni przytrzymywany przez policjanta, a ciemnoskóra kobieta w służbowym mundurze od razu podeszła do Louisa. 

- Kim pan jest? - zapytała, zatrzymując go w przedpokoju, na co mężczyzna od razu spróbował się wyrwać. 

- Gdzie jest Julia? Czy ten chuj coś jej zrobił?! - wrzeszczał, kompletnie nie panując nad emocjami. 

Był tak rozwścieczony, a uśmiechnięta twarz Nathana jedynie pogarszała jego stan. 

Niewiele myśląc, wyrwał się policjantce, która próbowała go uspokoić i podbiegł do męża swojej ukochanej, po czym zamachnął się i uderzył go pięścią prosto w twarz. 

Gdyby nie to, że w kuchni znajdowało się tylu policjantów, zatłukłby go na śmierć, bo kompletnie nie potrafił pohamować emocji. 

Sama myśl o tym, że Nate mógłby po raz kolejny skrzywdzić Julię, doprowadzała go do szału, a fakt, że kobieta była już w zaawansowanej ciąży jedynie dodawał mu adrenaliny. 

- Niech się pan uspokoi, bo będę musiała pana skuć! - dopiero mocne szarpnięcie ze strony policjantki sprawiło, że na moment otrzeźwiał - Zamiast pastwić się nad oskarżonym proszę iść do łazienki. Ratownicy już zajmują się pana ukochaną - dodała kobieta, a Louis momentalnie ruszył z miejsca i, najszybciej jak potrafił, znalazł się przy Julii, która leżała już na noszach, a wokół niej kręcili się ratownicy pogotowia. 

- Nic ci nie jest, kochanie? - zapytał, upadając na kolana tuż przy niej, a kiedy zobaczył jej zapłakane oczy, z jego własnych też poleciały łzy. 

- Louis.. Dobrze, że już jesteś - odparła kobieta, łapiąc go za rękę i mocno ściskając - Tak bardzo się bałam... - dodała, przymykając powieki, na co mężczyzna pochylił się i, korzystając z faktu, że ratownicy zbierali się do karetki, ucałował jej czoło. 

- Już dobrze, jesteście bezpieczni - próbował ją pocieszyć, choć dobrze wiedział, że w tej sytuacji żadne słowa nie będą odpowiednie. 

- Zabieramy panią do szpitala, może pan jechać z nami karetką - głos jednego z ratowników przerwał ich rozmowę, a już po chwili wszyscy wychodzili z mieszkania.

Julia na noszach niesionych przez pracowników pogotowia, a Louis tuż za nimi. 

Na szczęście policjanci zabrali Nathana chwilę wcześniej przez co szatyn nie wpadł w ponowny szał i mógł w całości poświęcić swoją uwagę Julii, którą przez cały czas trzymał za rękę. 

Puścił ją tylko w momencie w którym ratownicy przenosili nosze do karetki, a potem usiadł tuż przy niej i znowu nieustannie ściskał jej dłoń i głaskał czoło, co kilka sekund całując je czule. 

Tak bardzo nie potrafił wybaczyć sobie, ze akurat wtedy nie było go przy niej. 

Miał ją chronić, miał pilnować by nic im się nie stało,a tymczasem zawiódł na całej linii i nie potrafił tego przeboleć. 

A Julia jakby czytała w jego myślach. 

Spojrzała mu w oczy i na moment zagryzła dolną wargę, a potem powiedziała: 

- Nie obwiniaj się.. Nathan to psychopata, mógł mnie dopaść wszędzie. Cieszę się, że jesteś przy... Aaaa - nie skończyła, bo jej twarz nagle wykrzywiła się w bolesnym grymasie, a z ust wydobył się jęk. 

Momentalnie złapała się za brzuch i oddychała ciężko, na przemian jęcząc i krzycząc. 

- Louis.. Ja chyba rodzę! - wrzasnęła nagle, kiedy jeden z ratowników kręcił się obok niej niespokojnie i zmieniał kroplówkę. 

- Proszę nie panikować, odeszły już pani wody, proszę oddychać spokojnie i miarowo - powiedział nagle, na co Julia jęknęła głośno, a Louis stał się biały na twarzy. 

Wiedział, że już niedługo ich to czeka, ale kompletnie nie spodziewał się, że stanie się to tak szybko. 

Nie miał zupełnie pojęcia jak powinien się zachować, dlatego siedział w miejscu i trzymał Julię za rękę, mimo, że z każdym mocniejszym skurczem boleśnie wykrzywiała jego palce. 

- Kochanie, spokojnie. Dasz sobie radę.. - zaczął, chcąc jakkolwiek ją pocieszyć, na co kobieta posłała mu wściekłe spojrzenie. 

- Spokojnie?! Spokojnie?! Ja rodzę, jak mam niby być spokojna?! - wrzasnęła, i już chciała coś dodać, kiedy jej twarz ponownie wykrzywił grymas, a z ust wydobył się przeraźliwy krzyk. - Louis, zrób coś, błagam cię! - dodała, a on spojrzał na swoją dłoń, której kostki były już całkowicie białe. 

Nie skomentował tego jednak w żaden sposób. 

Zamiast tego ułożył wolną dłoń na jej mokrym od potu czole i odgarnął kilka niesfornych kosmyków. 

- Nie wierzę, że to już. Ja nie jestem na to gotowa. Mam termin za trzy tygodnie, mój Boże co za ból! - krzyknęła ponownie, wykrzywiając twarz, a Louis westchnął ciężko. 

Tak bardzo chciał jej pomóc, ale nigdy wcześniej nie brał udziału w porodzie, dlatego czuł, że stres pochłoną wszystkie jego komórki, w przeciwieństwie do ratowników, którzy w spokoju wykonywali wszystkie czynności. 

- Proszę oddychać miarowo, pokażę teraz pani w jaki sposób. Wdech.... I spokojny wydech... Wdech... I spokojny wydech.. Dokładnie tak, świetnie. Jeszcze chwila i będziemy w szpitalu. Wdech... I spokojny wydech... Wdech... I wydech... - instruował jeden z nich, a Louis nieświadomie zaczął oddychać razem z Julią - Bardzo dobrze pan sobie radzi - usłyszał nagle  śmiech mężczyzny, przez co poczuł się zawstydzony. 

Nie chciał jednak dać tego po sobie poznać, dlatego sam się z siebie zaśmiał co na moment rozluźniło Julię. 

Ta chwila nie trwała jednak długo, bo kilka sekund później w karetce rozległ się przeraźliwy krzyk, a kobieta opadła głową na nosze. 

Louis nie chciał nawet wyobrażać sobie jej bólu, ale świadomość, że nie może w żaden sposób jej pomóc doprowadzała go do szaleństwa. 

- Bardzo dobrze pani idzie. Wygląda na to, że to nie będzie długi poród, wszystko dzieje się bardzo szybko, dlatego proszę postarać się jeszcze bardziej i przeć mocniej. Im bardziej się pani skupi tym szybciej nam pójdzie, proszę mi uwierzyć. Będę liczył do trzech, a kiedy powiem trzy zacznie pani przeć, dobrze? - ratownik złapał Jules za dłoń i spojrzał jej w oczy, a kiedy przytaknęła, zaczął liczyć. 

Brunetka robiła wszystko co w jej mocy by słuchać jego rad, ale ból który czuła był tak mocny, że z jej oczu poleciały słone łzy. Kompletnie nie potrafiła sobie z tym poradzić, ale starała się jak mogła, wiedząc, że musi być teraz silna. Problem w tym, że tego bólu nie mogła nawet do niczego porównać, bo był tak straszny. Czuła się tak, jakby ktoś dosłownie rozrywał ją na pół i nic nie było w stanie jej pomóc, nawet Louis, który siedział obok z bladą twarzą i przerażeniem wymalowanym w oczach. 

never in a milion years  ► tomlinson ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz