53

979 39 15
                                    

Poniedziałek

Stojąc na moście czułam się wolna.

Nic, ani nikt mnie teraz nie ogranicza, nie krzyczy... cisza. Nie myślę o tym jak wyglądam, jak moje ciało mnie boli, jak ciężko mi na sercu.
Tylko przejeżdzające pode mną auta. To jedyne na czym teraz się skupiłam.

A więc tak kończę. Czuję się żałośnie, że to robię... czuję się bardzo żałośnie, bo robię to z błahych powodów, no bo... czemu jest mi aż tak źle?

Mam niską samoocenę. Nie mogę na siebie patrzeć, nienawidzę swojego ciała. Nie mam żadnego talentu, hobby... nie mam planów na życie. Nie mam nic, czym mogę się pochwalić. Boję się przyszłości.

Za kilka dni moje siedemnaste urodziny.
Zastanawiałam się, czy nie zostać, poczekać do siedemnastki... nie wiem... może coś... cokolwiek się zmieni.

Zrozumiałam, że... nie mam na co czekać.
Wiedziałam o tym od dawna... ale teraz świadomość tego, że jestem do niczego uderzyła z podwojoną siłą.

Szkoda mi tylko Luke'a... ale poniekąd jestem o niego spokojna. Założy wspaniałą rodzinę...
Myśle o mamie, tacie... tato...

Mówcie co chcecie.

Że jestem żałosna, że przesadzam...

Ale ja już naprawdę nie mam siły. Nie mam siły na udawanie, że jest okej, na męczenie się codziennie, na patrzenie na siebie w lustrze. Na patrzenie na innych. Na męczenie się z tym ciężkim głazem na moim karku, który sprawia, że każdy mój krok jest trudny.

Nie wyobrażam sobie spędzić resztę życia nienawidząc siebie, nie mogąc spojrzeć na siebie w lustrze bez obrzydzenia.

Jedyne co chcę to skoczyć. Czuję się beznadziejnie już od tak dawna.

Totalna beznadzieja.

Ja chcę umrzeć. Chcę UMRZEĆ. Nie mam siły żyć.
Luke, Kendall, Hannah, Vicky, tata, mama, Adam, ciocia Alice, Courtney... czuję ich obecność. Czuję spokój, a zarazem chaos. I to mnie przeraża. Nie nadążam nad tym.

- Hannah... wiedz, że tęsknie... wiem, że mnie nie słyszysz - zaśmiałam się z własnej głupoty - ale wiedz... kurwa tęsknie, chodź cię nienawidzę. Luke... nie mogłam sobie wyobrazić lepszego brata. Dziękuje za wszystko co dla mnie zrobiłeś i przepraszam za... za mnie. Kendall... nie wiem jak, ale mam nadzieję, że się zobaczymy i cię przeproszę - po raz kolejny się zaśmiałam. - Vicky... chodź nie gadałyśmy aż tak dużo... dziękuje ci, bo dzięki tobie poczułam się chciana i potrzebna na tym świecie chociaż przez chwilę. Mamo, tato. Kocham was.

I nie mogę się powstrzymać... łzy powoli zaczynaja spływać po moim policzku, co nie jest przyjemne zważając na mróz.

- Kocham was i dziękuje za wszystko, co dla mnie zrobiliście... Dziękuje i... znowu. Przepraszam za mnie i to, jaki ból wam sprawiałam i sprawię. - Wymamrotałam przez łzy. - Ciociu Alice... dziękuje, że często wysłuchiwałaś mnie i chciałaś pomóc w relacjach z tatą. Courtney... bardzo mi przykro z powodu straty twojej najlepszej przyjaciółki. Mam nadzieje, że... już czujesz się lepiej. Adam... Szkoda, że akurat taki dupek jak ty musiał aż tak bardzo wpłynąć na moje życie.

Złapałam się poręczy i wspięłam na nią.
- Cholera... wysoko. - Spojrzałam w dół.

Usiadłam na poręczy tak, że nogi zwisały mi luźno nad autostradą i zaczęłam się panicznie śmiać.

Nawet nie wiem z czego.

- Dobra. - Wysapałam, gdy ogarnął mnie lęk.

Ale poniekąd... spokój. W końcu będzie dobrze... zawsze mówiłam, że kiedyś będzie dobrze i... teraz będzie.

Szkoda tylko, że w taki sposób. Że to jest jedyne wyjście.

Czuję, że czegoś nie zrobiłam... że najpierw muszę coś bardzo istotnego zrobić, ale nic nie przychodzi mi do głowy.

Podróże, seks, rodzina... nie doświadczę tego wszystkiego. Ale czy warto? Warto męczyć się tak samym ze sobą na codzień? Nawet jeśli będę miała pieniądze, męża i dzieci, nie zmieni to tego jak bardzo zjebana jestem. Nie wierze w to. Nie wszystko da się w życiu zmienić czy naprawić.

Rozejrzałam się wokoło, czy nie ma jakiegokolwiek przechodnia, by mógł mnie powstrzymać.

Nie ma. Pusto.

- Znak od losu... - zaśmiałam się.

Czyż to nie jest piękne, że pomimo sytuacji w jakiej się znajduje, pomimo łez spływających po policzku... śmieję się.

I pomyśleć, że jeszcze parę godzin temu byłam  w szkole, w domu, gadałam z bratem... normalny dzień.

Łapię jeszcze raz mocno poręcz.
Chwila zwątpienia.
Na pewno chcę to robić? Na pewno chcę się zabić? Tutaj? Bez pożegnania... jakiegokolwiek. Poniedziałek wieczór... tak po prostu zakończyć swój żywot?

- Żegnaj Hannah. Żegnaj ciało, którego nienawidzę. Żegnaj samotność. Żegnaj ból, żegnaj cierpienie... miłość. Żegnaj ja.

Bez dłuższego namysłu odpycham się od poręczy... i... i lecę.

Breathe meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz