109.

980 63 12
                                    

Wraz ze Scottem, Lydią i Malią poszliśmy się spotkać z Chrisem Argentem. Nie czułam się najlepiej, bo dalej dręczyły mnie mdłości i byłam strasznie osłabiona, ale musiałam im pomóc. Wczoraj się za bardzo nie przydałam, a nie wątpię, że ktoś z moich przyjaciół obwinia się o śmierć wilkołaków. Byliśmy bunkrze mężczyzny. Było to najbezpieczniejsze miejsce, żeby rozmawiać o ważnych sprawach. Drugim była klinika, ale odkąd Scott tam nie pracował pozostawał tylko bunkier.
- Brett i Lori nie żyją.- powiedział Scott, na co Argent się zastanowił.
- Czyli jednak nowi łowcy.- stwierdził.- Potrzebują mieć dobrego nauczyciela, skoro udało im się zabić dwa wilkołaki ze stada Satomi.
- Gerard.- rzucił Scott.
- Kto?- spytałam, nie przypominając sobie imienia łowcy.
- Mój ojciec.- odpowiedział Chris, na co ja wzięłam głęboki oddech.
- Więc... musimy go pokonać?- zaczęłam niepewnie.
- Nie wiem czy się da. Był skłonny zabić własną wnuczkę, żeby stać się wilkołakiem. A teraz się mści.
- Na nas wszystkich.- dodała Lydia.
- To moja wina.- rzucił Argent.- Pozwoliłem mu odejść.
- Nie prawda. Nie mógł pan go zatrzymać.
- Mógł pan go zabić.- odezwała się Malia, a wszyscy spojrzeliśmy na nią wymownie.- Tylko mówię.
- Nie jesteśmy katami.- powiedziała zdziwona Lydia.
- Nawet jeśli chodzi o wojnę?
- Nie pokonamy go.- odezwał się znów Scott.- Musimy wynegocjować pokój.
- To zły pomysł. Ostatnim razem, gdy ktoś prosił o pokój, Gerard zabił swoich ludzi i oślepił Deucaliona.- wyjaśniła banshee.
- Czyli to psychopata.- rzuciłam opierając się o ścianę. Czułam jak świat wiruje, ale nie chciałam tego pokazać.
- Ja z nim pogadam.- odezwał się mężczyzna.- Mnie nie zabije. Ale muszę wiedzieć ile jesteście skłonni poświęcić dla pokoju.- dodał. Nagle poczułam jak miękną mi nogi i upadam na ziemię. Nic nie widziałam. Dopiero po jakimś czasie zobaczyłam przyjaciół, którzy stali nade mną zaniepokojeni moim stanem.
- Nic ci nie jest?- spytał mnie Scott podając mi rękę, aby usiadła. Oparłam się o ścianę wciąż czując jak wszystko wokół mnie sie kręci.
- Wszytko gra.- skłamałam.
- Wczoraj też wyglądałaś marnie.- powiedziała wystraszona Lydia.- Mówiłaś, że weźmiesz jakieś leki.
- Wzięłam...ale najwidoczniej nie pomogły.
- Miałaś dzisiaj mdłości?- spytała moja przyjaciółka, a ja tylko spojrzałam na Scotta.
- Nic mi nie jest. Serio. To tylko stres związany z tą całą sytuacją.- wyjaśniałam, na co wszyscy wymienili spojrzenia.
- Odwiozę cię do domu.- oznajmił Scott.
- Sama pojadę.- upierałam się.
- W takim stanie?- spytała Malia, a ja rzuciłam jej wściekłe spojrzenie.
- Mówię, że nic...- urwałam czując mdłości. Zasłoniła usta, ale na szczęście mi przeszło.
- Chodź.- rzucił mój przyjaciel pomagając mi wstać. Objęłam go ramieniem i wspólnie poszliśmy do mojego jeepa. Po kilku minutach byliśmy już u mnie. Chłopak wszedł razem ze mną. W środku była moja mama oraz Theo, który widząc nas wyglądał na zmieszanego.
- Dzień dobry Scott.- odezwała się moja mama, a gdy mnie zobaczyła jej wyraz twarzy zmienił się z wesołego na zatroskanego.- Jakaś ty blada. Co się stało?
- Nic...źle się poczułam, a Scott odwiózł mnie do domu.- rzuciła chwytając za barierkę od schodów.
- Nie wyglądasz za dobrze.- powiedział teraz Theo.
- Nic mi nie jest.- powtórzyłam lekko wkurzona. Wdrapałam się na schody, a następnie weszłam do mojego pokoju. Za mną poszedł Scott, który grzecznie zamknął drzwi od pomieszczenia i usiadł na łóżku, poczas gdy ja przemyłam twarz zimną wodą w mojej łazience.
- Serio źle wyglądasz.- stwierdził chłopak, a ja rzuciłam mu sakrastycznie spojrzenie.
- Dawno nie byłam u kosmetyczki.- powiedziałam, ale ten się nie zaśmiał.
- Byłaś u lekarza? Lydia mówiła, że...
- Lydia przesadza. Jak zwykle.- wyjaśniłam siadając obok niego na łóżku.
- Powinnaś się zbadać. Może to stres, albo zatrucie, a może...- urwał patrząc mi prosto w oczy.- Coś poważniejszego.
- Nie przejmuj się mną. Mamy ważniejsze sprawy na głowie.
- Nie prawda. Stado jest tak mocne jak jego najsłabsze ogniwo. A w tym momencie nie możesz nawet ustać na nogach.- stwierdził, na co ja zawiesiłam głowę.- Jeśli ci się nie polepszy to nie wygramy z łowcami.
- Czyli nie martwisz się o mnie, a o to, żebyśmy ich pokonali.
- Nie...- westchnął zakłopotany.- Potrzebujemy cię. A w takim stanie nie dasz rady nam pomóc. Proszę, idź do lekarza, apteki... gdziekolwiek.
- Dobrze. Pójdę jeszcze dzisiaj. Może przepiszą mi jakiś lek i wszystko będzie po staremu.
- Świetnie.- rzucił ze sztucznym uśmiechem.- Będę lecieć, a jeśli będziesz coś wiedzieć o swoim stanie to napisz do Lydii, albo do mnie.
- Jasne szefie.- powiedziałam opadając na łóżko. Chłopak wyszedł, a w jego miejsce przyszła moja rodzicielka.
- Co ci jest?- dopytywała lekko zdenerwowana.
- Nic, ale pójdę dla świętego spokoju do szpitala.
- Mam jechać z tobą?- spytała.
- Nie! Mówię, że to nic takiego!- krzyknęłam wkurzona.
- Nie pojedziesz samochodem w takim stanie.
- Ja ją zawiozę.- wtrącił się Theo. Już chciałam coś powiedzieć, ale ten podniósł brwi wyczekująco, więc tylko jęknęłam. Wstałam i wraz z chłopakiem udałam się do jeepa.- Zepsuje coś to cię zabiję.- rzuciłam tylko, gdy ten zapalał silnik.
- Nic nie obiecuję. W końcu to złom.
- Złom?!- spytałam, a Theo podniósł ręce w geście obrony. Ruszyliśmy. Gdy zaparkowaliśmy pod szpitalem Theo ruszył, żeby wyjść, ale ja szybko go zatrzymałam.
- Zostań. Za kilka minut wrócę.
- Nie potrzebujesz towarzystwa?- spytał, ale ja szybko wyszłam dając mu do zrozumienia, że chce iść tak sama. Szpital mnie przerażał, zwłaszcza gdy odwożę ojca na chemię. Czuję wtedy stres i bezradność związaną z tym, że nie mogę nic zrobić i jego los zależy od sił wyższych. Na korytarzu spotkałam mamę Scotta, która jak zwykle zaproponowała pomoc. Weszłyśmy do jednej z sal, gdy kobieta zaczęła wypytywać mnie o objawy.
- Mdłości od kilku dni...zazwyczaj rano i po posiłku.- powiedziałam przypominając sobie ten szczegół.- Dzisiaj zemdlałam.
- Coś jeszcze? Ból głowy, brzucha, brak miesiączki?- wypytywała, a ja zastanowiłam się kiedy ostatni raz miałam okres.
- Tak z...dwa miesiące nie miałam miesiączki, ale to przez stres.
- Związany ze studiami i rozłąką z ukochanym.- dodała z uśmiechem.
- Tak. Czasem boli mnie brzuch, ale to też pewnie przez stres.
- Miałaś kiedyś takie objawy? Jakieś choroby na tle nerwowym?
- Nie.- rzuciłam szybko. Kobieta spojrzała na zapisane objawy, a następnie na mnie.- I?
- Chce... możesz coś zrobić? Chce tylko sprawdzić, ale mogę się mylić.- mówiła.
- Co zrobić?
- Test. Test ciążowy.- wyjaśniła, a ja spoważniałam.
- Nie...- zaśmiałam się.- Ja nie jestem w ciąży. Mówiłam to na tle nerwowym.
- Muszę sprawdzić wszystkie opcje. Możesz to dla mnie zrobić?- spytała łagodnie, a ja kiwnęłam głową.
- Mogę, ale nic z tego nie wyjdzie. Nie mogę być w ciąży.- tłumaczyłam. Kobieta mimo wszystko zaprowadziła mnie do toalety szpitalnej i podała mi test ciążowy. Poinstruowała mnie jak poprawnie wykonać test, po czym weszłam do łazienki. Po chwili wyszłam oczekując wyniki testu. Nie spodziewałam się pozytywnego testu. Przecież ze Stilesem zawsze się zabezpieczaliśmy i brałam odpowiednie środki antykoncepcyjne. Wszystko jednak odwróciło się gdy usłyszałam jedno słowo pielęgniarki.
- Pozytywny.- powiedziała spokojnie. Patrzyłam na nią chwilę. Melissa mówiła coś, ale ja jej nie słyszałam. Zakręciło mi się w głowie, więc oparłam się o ścianę. Jestem w ciąży! Cholera, jak to możliwe?! Ten dzień zmienił wszystko.

Heeejka♥️
Wiem, że niektórzy mógł się tego spodziewać po ostatnim rozdziale, ale jest. Natasza jest w ciąży ze Stilesem!!!!
Mogę dodać dziś jeszcze jeden rozdział, ale wtedy nie dodałam jutro. Napiszcie mi co wolicie. Dzisiaj drugi, czy jutro jeden?
Podzielcie się też swoimi przemyśleniami na temat tego rozdziału bo myślę, że jest bardzo ciekawy.

Remember I love You | StilesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz