116.

1K 64 11
                                    

Po dojechaniu do szpitala skierowałyśmy się do kostnicy, gdzie znajdowało się ciało zastrzelonego ogara. Wysunęłyśmy jego ciało, w którym wciąż tkwiła kula łowcy.
- O fuj.- rzuciłam wskazując na ranę w jego głowie. Wokół kuli nagromadził się żółty płyn, który okropnie śmierdział.
- Nie może się uleczyć.- wyjaśniła Lydia.
- Trzeba wyjąć kule z jego ciała.- powiedziała Malia.
- Jeśli dotkniesz jej ręką to wychodzę.- rzuciłam zanim ta zdarzyła coś zrobić.
- A jak inaczej chcesz to zrobić?
- Może...- zastanowiłam się.- Rezonans magnetyczny.
- No tak.- odezwała się Lydia.- Pocisk jest ferromagnetyczny więc zareaguje podczas włączenia rezonansu.
- Znaczy, że włączymy tą maszynę i kula sama wyskoczy?- spytała Malia, a ja i Lydia spojrzałyśmy na siebie wymownie.- Tylko się upewniam.
- Musimy wtopić się w tłok.- rzuciła Lydią szukając czegoś po szafkach pielęgniarek. Po chwili wyciągnęła fartuchy i maseczki noszone przez pielęgniarki. Szybko je włożyłyśmy, a ogara przeniosłyśmy na łóżko i popchnąłyśmy do pracowni komputerowej. Włączyłyśmy maszynę, aby sprawdzić położenie kuli. Już chciałam włączyć rezonans, gdy Lydia mnie powstrzymała.- Srebro. Widzisz?
- Stopi się?- spytała Malia. Faktycznie wokół pocisku znajdywały się kawałki srebra.
- Tak. To go zabije więc nie możemy wyciągnąć kuli.
- To co robimy?- spytałam zdesperowana.
- Nie możemy ryzykować.- stwierdziła banshee.
- Czemu nie? Spędził 100 lat czekając, że to coś wyjdzie z dzikiego łowu i to powstrzyma.- mówiła Malia.- Musimy to zrobić, bo on jest naszą jedyną nadzieją. Musimy spróbować.
- To za duże ryzyko. Srebro może go zatruć i umrze zanim kula wyjdzie z jego ciała.- wyjaśniła Lydia.- Ale mam inny pomysł.- wypaliła patrząc na mnie.
- Co?- spytałam zdziwona.- Nie, ostatnim razem prawie zabiłam Malię i Scotta. Nie.
- To była chwila nie uwagi, ale ogólnie dałaś radę.- pocieszyła mnie Malia.
- Ale to kula w głowie.- rzuciłam, jednak te skrzyżowały ręce na piersiach i patrzyły wyczekująco.- Ok, ale nie dotknę go. Zrobię to stąd.
- Jesteś pewna?- spytała Malia, a ja po chwili namysłu poszłam do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie leżał piekielny ogar. Spojrzałam na kule i wyobraziłam sobie jak ta wyskakuje z jego ciała. Zamknęłam oczy, a po chwili usłyszałam upadający na podłogę pocisk i ryk ogara. Odsunęłam się przestraszona, jednak ten wstał i opadł na podłogę.
- Gdzie jest Anuk-Ite?- wyszeptał, a obok mnie stanęły dziewczyny.
- Musisz nam pomóc.- rzuciła Lydia.
- Co wiesz o tym stworze? Jakieś słabości, przeciwnicy?- pytała Malia, gdy z rany w głowie ogara zaczęło wyciekać srebro.
- Lydia?- odezwałam się wskazując na płyn.
- Nie włączyłyśmy rezonansu.- stwierdziła.
- Kula była maczana w srebrze, więc mimo wyciągnięcia jej srebro dostało się do niego ciała.- wyjaśnił nam mężczyzna.- Ale to nie ważne. Nie możecie dopuścić do połączenia się Anuk-Ite. Jeśli tak się stanie to nic go nie zatrzyma, nic go nie pokona.- mówił, a z jego nosa zaczęło sączyć się srebro.
- Będzie zamieniał ludzi w kamień?- spytałam, a ten przytaknął.
- Nie dajcie im się połączyć.- dodał, po czym przestał oddychać. Nagle dostałyśmy wiadomość od Scotta, że jest za późno i Anuk-Ite się położył.
- To koniec.- stwierdziłam patrząc na ogara.
- Jednak będzie nam potrzebny Deucalion.- rzuciła Malia.- Jak walczyć z kimś, na kogo nie możemy spojrzeć?
- Powinniśmy wrócić do domów. Odpocząć.- zaproponowałam Lydia.- Nic już nie zdziałamy.
Takim sposobem Malia pojechała do Scotta, a ja wraz z Lydią pojechałyśmy do niej. Widziałam, że Theo nie wróci do domu, a nie chciałam siedzieć tam sama. Leżałyśmy na jej łóżku plotkując jak za dawnych czasów.
- Też myśli, że coś jest miedzy Scottem, a Malią?- spytałam biorąc łyk herbaty.
- Wiadomo. Przecież nie pojechała do niego, żeby posprzątać mu pokój.- rzuciła, na co obie się zaśmiałyśmy.
- A co z tobą i Parishem?
- O co pytasz?
- No wiesz. Czy coś między wami dalej jest czy to było tylko chwilowe?- spytałam, na co ta się zarumieniła.- Wiedziałam!
- Dogadujemy się.
- To ty jesteś dojrzała, czy on dziecinny?
- Ej!- krzyknęła rzucając we mnie poduszką.- Lepiej idźmy spać bo mama tu przyjdzie i nas udusi.
- Jasne.- stwierdziłam, po czym obróciłam się do niej bokiem. Obie usnęłyśmy, ale ja wyjątkowo nie śniłam. Nagle w pokoju rozległ się krzyk Lydii, która krzyczała imię Jacksona. Gdy się obudziłam zobaczyłam, że ta siedzi przerażona.- Co jest?- spytałam. Było dosyć wcześnie, ale słońce oświetlało pokój dziewczyny.
- Jackson.- wyszeptała.- Gdzie jest Jackson?
- Jaki Jackson? Twój były? Śnił ci się?
- Słyszałam go. Jest tutaj w Beacon Hills.- wyjaśniła.- Musimy powiedzieć Scottowi.- rzuciła, po czym wstała i zaciągnęła mnie do auta. W jego domu panowała cisza co wskazywało, że nikogo w nim nie ma.
- Co tu robicie?- spytał nagle Peter, który stał w kuchni.
- Szukamy Scotta.- wyjaśniła moja przyjaciółka.- A ty?
- Szukam Malii.- stwierdził. Obydwoje patrzyli na siebie podejrzliwie.- Dlaczego szukacie Scotta?
- Dlaczego szukasz Malii?
- Z rodzicielskiej troski.
- Dlaczego po prostu do niej nie zadzwoniłeś?
- Bo ktoś odciął sieć komórkową.- rzucił, a widząc, że wciąż się na siebie gapią postanowiłam im przerwać.
- Pewnie to robota łowców. Chcą nas odizolować od możliwego wsparcia.- powiedziałam.
- W takim razie trzeba znaleźć Scotta i Malię bo łowcy mogą być pierwsi.- stwierdził wilkołak. W pierwszej kolejności udaliśmy się do kliniki, jednak tam ich nie było. Jechaliśmy samochodem Petera, gdy ten zaczął się zastanawiać nad naszym celem.
- Po co szukacie Scotta?
- Przez mój sen.- wyjaśniła dziewczyna.- Obudziłam się krzycząc ,,Jackson". Byłam w jakimś kontenerze. Widziałam tam ciała zamienione w kamień.
- Czyli miałam rację. Będą ofiary.- rzuciłam.
- Zawsze jesteście takie pesymistyczne?- spytał mężczyzna.
- W takich momentach nie da się być optymistą.- stwierdziłam.
- Kogo widziałaś w swojej wizji?- kontynuowała rozmowę moja przyjaciółka.
- Nas. Malię, Liama, Masona...
- Jacksona, Ethana i Dereka też?
- Nie znam Jacksona osobiście, ale nie. Nie widziałam ich.
- A ja tak. A to oznacza, że tu są. Musimy ich znaleźć.- wyjaśniła Lydia.
- Mówiłaś coś o kontenerach?- odezwała się Peter.
- Tak, a co?
- Wiem, gdzie takie są.- stwierdził kierując się na zachodnią część miasteczka. Faktycznie w miejscu, gdzie się zatrzymaliśmy było kilka niebieskich kontenerów, a na placu stali Malia, Scott i Deucalion. Szybko do nich podbiegliśmy, aby ostrzec o zagrożeniu.
- To koniec. Monroe i Gerard szykują się na ostateczną walkę, a nikt z nas tego nie przeżyje.- stwierdził Peter.
- Gdzie twój optymizm?- spytałam sarkastycznie, gdy usłyszeliśmy strzał, a po chwili Deucalion upadł widocznie ranny. Schowaliśmy się za kolumnami podtrzymującymi dach, gdy kolejne strzały były skierowane w naszą stronę. Wtedy zaczęła się prawdziwa jadka.

Wiem, że dodałam już jeden rozdział, ale mam wenę i nie mogłam się powstrzymać ✌️ dobranoc

Remember I love You | StilesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz