80.

1.3K 56 45
                                    

W czasie walki Scott nieźle oberwał, ale jak na wilkołaka przystało wyleczył się. Niestety dowiedzieliśmy się, kim jest bestia, a Lydia Kim była bestia. Dlaczego niestety? Okazało się, że Mason, przyjaciel Liama codziennie zmienia się w krwiożerczą bestie z Gevaudan. Później pojawił się Corey, który wraz ze swoim chłopakiem zniknął. Dosłownie. Rozpłynęli się w powietrzu.
Lydia dowiedziała się od Argentów, że dawniej bestia była Sebastianem Balet. Zabiła go jego siostra, która później ożeniła się z Argentem...była pierwszym łowcą. Żeby pokonać bestie musimy znaleźć jej broń i wbić w jego ciało.

Podczas gdy wszyscy udali się do domu Scott, ja otrzymałam smsa od Theo, który nalegał na spotkanie. Zgodziłam się. Przyjechał po mnie pod szkołę, a następnie ruszyliśmy w stronę lasu.
- Chciałeś pogadać.- odezwałam się w końcu.
- Ostatnio się zmieniłaś, a to co stało się u mnie...
- Nie powinno mieć miejsca.
- Albo to znak?- spytał spoglądając na mnie.
- Znak?
- Co nie zrobimy, jak bardzo się nie postaramy w końcu i tak dochodzi do naszego pocałunku. Może doszłoby do czegoś więcej, gdybyś nie myślała wciąż o Stilesie.
- Nie zerwaliśmy ze Stilesem.- przypomniałam, na co ten zatrzymał się na poboczu.
- A może powinniście?
- Ja wiem, że między nami znów coś się dzieje, ale nie mogę olać tego, co czuje do Stilesa. Nie mogę.
- Jest ważniejszy ode mnie? Ile go znasz? Dwa lata? Trzy? Mnie znasz całe życie, ja...dał bym się za ciebie zabić.
- Wiem.- rzuciłam krótko.
- Kocham cię i codziennie żałuję tego, co się między nami stało. Tego, że wyjechałem.- wrócił znów do drażliwego tematu, więc spojrzałam w okno, dając mu do zrozumienia, żeby nie drążył.- Chce tylko widzieć. Kochasz mnie?
- Oczywiście, że tak.- odpowiedziałam krótko znów patrząc w jego oczy. Chłopak przysunął się i pocałował mnie namiętnie, pchając mnie w stronę okna, a po chwili już wisiał nade mną. Włożył swoją rękę pod moją bluzkę, przez co przeszedł mnie dreszcz. Już myślałam, że do czegoś, gdy zadzwonił jego telefon. Zawiedziony odebrał go szybko.
- Halo?- spytał, na co ja się uśmiechnęłam. Nie na sam sens tego jednego słowa, ale na jego głos, który odbił się po całym wnętrzu auta.- Tak, już jedziemy.
- Jedziemy?- spytałam, gdy chłopak ruszył w dalszą drogę.- Z kim gadałeś?
- Z Tracy.
- Ok...po co jedziemy do lasu?
- Chce żebyś przy czymś była.- rzucił, a ja domyśliłam się, o co może chodzić. Po kilku minutach byliśmy już w ich bazie, w której był Josh, Tracy i oczywiście Deucalion, który już mnie irytował w tym pomieszczeniu.
- Macie zamiar go wypuścić?- spytałam wskazując na wilkołaka.
- Jak wszystko dobrze pójdzie to jeszcze w tym tygodniu będzie wolny.- odpowiedział z chytrym uśmieszkiem Theo. Stanęłam przy mężczyźnie, który szczerzył się w moją stronę.
- Miło znów cię widzieć Nataszo.- rzucił.
- Chyba raczej słyszeć.- odezwał się Josh, a Theo zaśmiał się pod nosem.
- Chodź Tasha. Chce ci coś pokazać.- kiwnął do mnie ich alfa, więc podeszłam do niego, a moim oczom ukazała się znana już przeze mnie maska.
- To...maska doktora?- spytałam.
- Była stworzona przez potwornych doktorów, tak. Ale nie mogli jej użyć. Wytwarza siłę elektromagnetyczną, przez co normalny człowiek oraz większość nadprzyrodzonych istot nie przeżywa jej założenia.
- A banshee?- spytałam podejrzliwie, na co ten się uśmiechnął.
- Banshee i pewien rodzaj chimer, które władają elektrycznością.
- Jak ja?- zdziwił się Josh.
- Dokładnie, jak ty. Dlatego to ty ją założysz.- powiedział poważnie Theo, a po minie chłopaka widziałam, że się boi.
- Nie możemy dowiedzieć się kim jest bestia od Scotta? Może oni coś wiedzą.- zaczął chłopak spoglądając na mnie.
- Nie wiedzą, albo przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.- rzuciłam bez zastanowienia.
- To jest ważne, więc bądź poważny.- mówił alfa.
- Nie założę tego.

Minęło parę godzin, w czasie których stado Theo sprzeczało się w sprawie maski, szpon harpia oraz wielu innych rzeczy. Ja w między czasie dostałam wiadomość od Stilesa, że wszystko u nich dobrze. Scott się goi, a on, Braeden i Malia planują odbić atak pustynnej wilczycy, czuł jej matki.
- Twoje stado się rozpada.- odezwał się dotąd milczący więzień.- Corey i Hayden odeszli, a szpony są bezużyteczne, bo nie możesz ich użyć.
- Sparaliżuj mu język.- nakazał Theo Tracy, która od razu podeszła do mężczyzny.
- Jak słaba byłaś przed przemianą?- spytał spokojnie, jakby pewny siebie.- Ci słabi zawsze są zbyt chętni do pokazania swojej nowej mocy. Myślę, że do tej pory byłem chętnym jeńcem.- rzucił wyrywając kroplówkę, która go osłabiała.- Chce oczu Scotta McCalla.
- Dostaniesz je w pierwszej kolejności.- powiedział mu Theo spotkając na moją zdziwioną minę. Nagle Deucalion podszedł do alfy i wybił mu bark, na co ten krzyknął.- Co robisz?- spytał oburzony.
- Uczę cię jak przejąć moc od innych. Zabierz ich ból, zabierz im życie, zabierz ich moc. Bierzesz dopóki nie będzie już nic do zabrania. Ból, życie, moc.- potwórzył, a Theo nastawił swój bark.- Rozumiesz?
- Doskonale.- odpowiedział, po czym podszedł do Josha i wbił w niego pazury. Patrzyłam na to przerażona. Po chwili nastolatek upadł konając na ziemię, a Theo spojrzał na Tracy.
- Brawo. Właśnie straciłeś kolejną osobę z tego słabego i niedoświadczonego stada.
- Co o tym myślisz?- spytał Theo dziewczynę.
- Josh był słaby i niedoświadczony, a teraz dzięki jego mocy możesz założyć maskę.- stwierdziła, na co ja chciałam ją walnąć. Serio? Właśnie zabił swoją betę... nastolatka, który miał przed sobą całe życie, a ta się jeszcze z tego cieszy bo byk słaby? Ma 17 lat, więc trudno się dziwić, że taki był.
- A ty?- spytał mnie, więc postanowiłam nie okazywać mu własnych odczuć.
- Jesteś silniejszy. Po trupach do celu.- dodałam, po czym skierowałam się do wyjścia, ale zanim się tam znalazłam usłyszałam głos za sobą.
- Gdzie idziesz?
- Teraz my jesteśmy twoim stadem.- odezwała się tym razem Tracy.
- Czy więc moje stado rozumie, że moi rodzice będą się o mnie martwić? Może wy jesteście sami w tym mieście, ale ja mam dwójkę kochającym mnie rodziców, którzy codziennie czekają aż wrócę. Nigdy bym ich nie skrzywdziła.- powiedziałam nawiązując do tego, że Tracy zabiła własnego ojca.
- Mój ojciec był draniem.- rzuciła obojętnie.
- A może był po prostu słaby?- spytałam sarkastycznie, po czym wyszłam z bazy chimer.

Po wejściu do domu usłyszałam głośny kaszel, więc szybko pobiegłam w kierunku, z którego pochodził. Na kanapie leżał mój ojciec, który bardzo ciężko oddychał i kaszlał.
- Co ci jest?- spytałam, a do salonu weszła również moja mama.
- Przeziębiłem się.- powiedział szeptem.
- To nie brzmi jak zwykle przeziębienie.
- Nic mi nie jest...
- Jak było na meczu?- przerwała mu moja mama.
- Ciekawie.- stwierdziłam.- Idę się położyć. Jutro mam szkołę.
- Jasne. Dobranoc.
- Pa.- rzuciłam i poszłam do pokoju. Przez całą noc słyszałam kaszel mojego ojca, który bardzo mnie martwił.

Heeeej znowu♥️♥️
W sumie to drugi mój rozdział dzisiaj, bo w nocy dodałam OGŁOSZENIE xd dzięki za miłe słowa, które znalazły się w komentarzach 😘 cóż... zaczynają się dwa wątki, które będą się ciągnąć, aż do finału sezonu, który będzie meeeega
Już mam wersję roboczą i mówię wam, że będzie na maksa inny i to pozytywnie😂 miłego weekendu kochani

Remember I love You | StilesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz