115.

1K 65 27
                                    

Staliśmy w moim domu. Ja, Theo, Scott, Malia i Liam. Przyszli, żeby naradzić się, a po ostrzeliwaniu domu Scotta woleli tam się nie kręcić.
- Nie zgadzam się.- wypalił theo.- Deucalion gra do jednej bramki. Swojej.
- Potrzebujemy armii. A Deucalion zna Gerarda. Miał z nim doczynienia więcej niż raz.- wyjaśnił Scott.
- I stracił wzrok.
- No właśnie. Gerard jest niebezpieczny.
- Skąd wiesz, że Deucalion będzie po naszej stronie?
- Bo jest wilkołakiem?- spytała sarkastycznie Malia, na co ten przewrócił oczami.
- Potrzebujemy też was. Potrzebujemy armii.- mówił Scott.- Nat? Co o tym myślisz?
- To wariactwo.- rzuciłam krótko.- Ale od jakiś dwóch lat robimy tylko takie rzeczy więc...- stwierdziłam.
- Pomożesz nam?- spytał Liam, a ja spojrzałam na Theo. Wiedziałam, że chce rzucić coś w stylu, że muszę na siebie uważać.
- Jeśli Theo też w to wejdzie.- postanowiłam, a wszyscy oczekiwali na decyzję Theo.
- Jesteś okropna.- stwierdził, po czym dodał.- Ale w razie niebezpieczeństwa nie uratuje Deaucaliona.
- Jasne. Przy okazji dzięki za to, co zrobiłeś w zoo. Liam mi powiedział.
- To znaczy?- spytałam patrząc na chłopaków.
- Uratował Nolana. Łowcę. Prawie go zabiłem w gniewie, ale Theo mnie powstrzymał.- wyjaśnił Liam.
- Musiałem. Inaczej Scott traktował by ciebie tak, jak mnie.- wypalił Theo.
- Czyli jak?
- Jakbym wciąż chciał was zabić.
- A nie chcesz?- wtrąciła się Malia.
- Już nie.- odpowiedział, a ja postanowiłam zmienić temat.
- Kontaktowałeś się ze Stilesem?- spytałam Scotta, na co ten podrapał się po karku.- Mówiłeś, że to załatwisz. On nie może tu przyjechać.
- Załatwię. Zaraz do niego zadzwonię. Obiecuję.- zapewniał mnie. Po godzinie wraz ze Scottem i Malią udaliśmy się do zdewastowanego domu chłopaka, gdzie czekał już na nas ślepy dawniej wilkołak.
- Nie walczę.- rzucił szybko mężczyzna.
- Jak to?- spytali jednocześnie moi towarzysze.
- W końcu ciała ofiar gromadzą się tak wysoko, że nawet ślepy je zauważy.
- Złożyłeś śluby bezczynności i zamieszkałeś w jaskini?- zakpiła Malia.
- Raczej zmieniłem się i kupiłem mieszkanie.- rzucił mężczyzna.- A jak wiemy nawet beznadziejny alfa chimer może się zmienić.- powiedział patrząc na mnie. Domyśliłam się, że chodziło mu o Theo. Fakt. Da się zmienić.
- Można się zmienić jeśli się chce. A Gerard nie chce się zmienić i wciąż poluje na takich jak my.- stwierdził Scott.
- Musisz nam pomóc bo zabije też ciebie.- wypaliła Malia.
- Albo raczej jego armia, która obejmuje prawie wszystkich mieszkańców Beacon Hills.- dodałam.
- Dobrze. Pomogę wam. Ale zatrzymać go, a nie zabić.- wyjaśnił Deucalion, po czym wyszedł.
- Musimy zwerbować więcej osób.- stwierdziła Malia.- To wojna.
- Jakich osób? Macie jakiś pomysł?- spytałam patrząc na parę.
- Peter.- rzucił Scott.- Może Derek.
- A masz z nim kontakt?- spytałam, na co ten podniósł ręce na znak, że nie.- Czyli odpada.
- Dobra to my jedziemy po Petera.- rzuciła Malia.- A ty zajrzyj do Lydii.
- Ok.- rzuciłam krótko i wyszłam z domu. Pojechałam do Lydii do szpitala. Gdy przekroczyłam próg jej pokoju zamurowało mnie. Lydia zniknęła. Zostały jej rzeczy, ale dziewczyny nie było. Wtedy dostałam smsa od Theo, żebym przyjechała wieczorem do kliniki bo coś odkryli. Nie ukrywam, że byłam wściekła, że od kilku dni jestem bezużyteczna dla przyjaciół.
- Przepraszam, szuka pani kogoś?- spytała jakaś pielęgniarka.
- Nie...- urwałam czując, że znam skądś ten głos.- Znamy się?- spytałam głupio, na co ta wzruszyła ramionami.
- Pracuje tu od kilku lat, więc możliwe, że mnie widziałaś.
- Pani głos...- znów się zacięłam widząc jej zakłopotanie.- Nie ważne. Do widzenia.- dodałam opuszczając sale. Wieczorem zgodnie z prośbą Theo przyjechałam do kliniki, gdzie zastałam całe stado. W tym Petera, Theo, Lydie...- Lydia?- zdziwiłam się widząc dziewczynę.
- Musisz coś usłyszeć.- wypaliła, a Scott włączył pocztę głosową z jakiegoś telefonu. Wychodziło na to, że nagrała się jakaś kobieta, która prosiła o kontakt z właścicielem urządzenia. Mówiła coś o stadzie, co wskazywało na to, że jest wilkołakiem.
- Skąd to macie?- spytałam.
- Z lasu. Znaleźliśmy tam sześć ciał, w tym jedno bez twarzy.- wyjaśnił alfa.
- I telefon należał do jednego z ciał?
- Tak. Musimy się dowiedzieć kim jest ta kobieta. Być może jest ona...Anuk-Ite.
- Może to głupio zabrzmi, ale czuję się nie wtajemniczony w wiedzę o tym całym Anuk-Ite.- stwierdził Peter.
- Ja też mówiąc szczerze.- dodałam, na co ten przytaknął.
- Anuk-Ite wywołuje w ludziach strach. Przez to chcą nas zabić.- zaczęła Lydia.- Ma dwie twarze. Jedna ludzka, a druga nadnaturalne.
- Która to która?- spytałam.- W sensie której szukamy?
- Obu.- rzucił Liam.- W tym, że o jednej już wiemy. Połową ludzką jest Aaron, gość z mojej klasy.
- Niech zgadnę. Jeśli się połączą to będzie nasza klęska?- powiedziałam, a wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni.- No co? To chyba...logiczne.- wyjaśniłam.- Czyli co? Nie mogą się połączyć?
- Dokładnie. Inaczej będzie zamieniać ludzi w kamień samym spojrzeniem.- wyjaśnił Scott, a ja wróciłam myślami do snu, w którym moi przyjaciele byli zamienieni w kamień.
- Skąd to wiesz?- spytał Theo.
- Macie rację.- rzuciłam olewając pytanie chłopaka.- Ale nie jestem pewna czy to powstrzymamy.
- O czy mówisz?- spytała Lydia.
- Znów śniłam. Oprócz krzyku i głosu mówiącego, że ktoś umrze widziałam też ciała.
- Martwe?
- Skamieniałe.
- Kogo? Jakie ciała?- dopytywał Peter.
- Twoje, Malii, Theo, Liama...wszystkich.
- Proponuje się rozdzielić.- zaproponował Scott.- Mason i Theo ogarnięcie Aarona. A ja i Liam tą kobietę.
- A my?- spytałam.
- Idziemy do kostnicy.- powiedziała Lydia.- Musimy ożywić Halwyna.
- Tego ogara? Niby czemu?
- Bo tylko on może nam pomóc niedopuścić do połączenia twarzy.
- No tak, ale zgaduje, że to nie będzie takie łatwe.- stwierdziłam.- To idziemy?- spytałam, na co ona i Malia ruszyły w stronę jeepa. Wsiadłyśmy do środka, gdy mój telefon zaczął dzwonić.- Cholera.- wyszeptałam widząc numer Stilesa.
- Odbierz.- nakazała Malia.
- I co mu powiem?
- Prawdę. Że jeśli przyjedzie to może umrzeć, więc nie może tu przyjechać.
- Bym musiała też wspomnieć, że okłamuje go od miesiąca i zagraża nam wszystkim śmiertelne niebezpieczeństwo. Jak zwykle z resztą.
- Jeśli nie odbierzesz to przyjedzie.- stwierdziła Lydia. Rozdarta spojrzałam na wyświetlone zdjęcie chłopaka, po czym szybko odebrałam telefon.
- Hej...- zaczęłam.
- Coś się dzieje prawda? Wiem, że Scott i reszta zostali w Beacon Hills.- rzucił.
- A co ma się dziać? Wszystko gra.- mówiłam patrząc na Lydie zachęcającą mnie do kłamstwa.
- Natasza nie kłam. To jedyna rzecz, która ci nie wychodzi.
- Stiles bo...zostali bo ktoś ostrzeliwał dom Scotta.- wypaliłam, na co dziewczyny rzuciły mi pytające spojrzenie.- To pewnie nic ważnego, ale mama Scotta jest w szpitalu i postanowiliśmy zostać i go wspierać.- dokończyłam, a one się uśmiechnęły.
- To na pewno nic... nadnaturalnego?- spytał widocznie ciszej.
- Nie. Przysięgam, że to nic nadnaturalnego. Zwykła banda chuliganów.
- Ok. Czyli mam nie przyjeżdżać bo to nic ważnego?
- Tak.- rzuciłam krótko.- Twój tata będzie zajęty tą sprawą, a ja jadę do babci.
- Babci?- spytał.
- Tak mówiłam ci, że do niej jadę na weekend.- powiedziałam, na co ten się zastanowił.
- Tak... mówiłaś.
- No właśnie. Muszę kończyć bo mama ugotowała kolację i nie chce jeść zimnej.
- Tak, jasne...trzymaj się.
- Kocham cię.- dodałam, po czym się rozłączyłam i wzięłam głęboki oddech.
- Cwana jesteś.- rzuciła Malia.
- Uwierzył?
- Pewnie tak. Sama w to uwierzyłam.- powiedziała z uśmiechem Lydia.
- Cudnie. To do szpitala?
- Tak.

Hello, it's me♥️♥️♥️
Mam dla was nowy rozdziałek, który robi się ciekawszy od ostatniego😜 kilka wątków pominęłam bo nie chciałam żeby Nat skakała po lokacjach, choć i tak trochę się najeździła dziewczyna xddd
Mam nadzieję, że się podoba i zachęcam do zadawania mi pytań odnośnie mojego życia prywatnego bo chce zrobić małe Q&A😘😘😘

Remember I love You | StilesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz