• 𝐬𝐢𝐱𝐭𝐞𝐞𝐧 •

2.9K 164 34
                                    

• 𝐒𝐀𝐌𝐀𝐍𝐓𝐇𝐀 •

– Samanto Elizabeth Hall! Co tu się stało?! – krzyk Fleur wybudził z głębokiego snu. Mrugałam, aby przyzwyczaić oczy do światła, a elementy wczorajszej "imprezy wszechczasów" zaczęły pojawiać się po kolei. Ognista, Rogacz i Lunio tańczący w wannie, dużo Ognistej, Syriusz chowający się do szafy, jeszcze więcej Ognistej... Leniwie podniosłam się do pozycji siedzącej masując sobie głowę.

– Fleur. Jeżeli chcesz, abym przeżyła, podaj mi tą brązową skrzynkę z mojej szafy – poprosiłam cicho, a blondynka spojrzała na mnie gniewnie, ale w jej oczach błysnęło rozbawienie.

– Kac morderca, co? Ale znaj łaskę pana. Accio Eliksir na Kaca! – krzyknęła wyciągając różdżkę, a ja bezwiednie się skrzywiłam. Wypiłam szybko eliksir, a mój umysł się rozjaśnił i ból głowy ustał.

– A więc ponowie pytanie Fleur. Co tu się stało? – zapytała Lily siedząca wraz z Callie na łóżku Danvers.

– Impreza Wszechczasów – mruknęłam i zaczęłam oglądać stan dormitorium, a raczej jego marny stan. Remus spał jako jedyny w dogodnej pozycji, czyli na moim łóżku. Noga Pottera wystawała spod łóżka mojej rudej przyjaciółki, z czego ta nie była zadowolona. Rozejrzałam się po pomieszczeniu szukając Syriusza, a Fleur wskazała mi łazienkę. Aż się bałam tam wejść.

– Na Merlina – mruknęła widząc mój najnowszy podkład na kafelkach łazienki, a ulubioną pomadkę rozmazaną po ścianie. Syriusz owinięty w zasłonę prysznicową leżał w wannie, a jego włosy były całe w pianie od mojego drogiego szamponu.

– Black! – wydarłam się, a Łapa gwałtownie wyrwał się ze snu. Podskoczył i uderzył dłonią o stojące na brzegu wanny szampony i mydła, a one rozsypały się na podłogę, a niektóre spadły mu na głowę.

– Co chcesz Luan? Głowa mi zaraz pęknie... – burknął i chwiejnie wstał z wanny. Na jego nadgarstkach znajdowały się resztki taśmy klejącej, a z kieszeni wystawały nożyczki do paznokci. Właśnie wtedy mój mózg przywrócił wspomnienia nocy. Dla "zabawy" związaliśmy Syriusza taśmą i zamknęliśmy w łazience, a sami dalej graliśmy w "Nigdy, przenigdy".

– Pamiętasz coś? – zapytałam z rozbawieniem na resztki taśmy klejącej w wannie.

– Pamiętam, że coś stłukłem i chciałem umyć ściany taką małą, czerwoną szczoteczką – zaczął, a ja w panice rozejrzałam się po pomieszczeniu. Znalazłam ową "małą, czerwoną szczoteczkę" w rogu pomieszczenia i odetchnęłam z ulgą.

– Stłukłeś mój podkład, a ta "szczoteczka" to aplikator do mojej pomadki. I uprzedzając twoje pytanie, nie, pomadka to nie środek do czyszczenia powierzchni płaskich – powiedziałam i zaczęłam się śmiać z miny chłopaka.

– Przepraszam. Odkupię ci. Naprawdę przepraszam – wydukał chłopak, a ja machnęłam na to ręką.

– Nie trzeba. Pomadka miała stracić ważność w przyszłym tygodniu, a podkład nie był drogi. Nic się nie stał – gładko nagięłam fakty, aby nie obciążać przyjaciela, a w myślach pożegnałam się pięćdziesięcioma galeonami..

Obudziliśmy Lunatyka i Rogacza i pod nadzorem dziewczyn zabraliśmy się za mugolskie sprzątanie. Ubłagałam przyjaciółki i łazienkę ogarnęłam za pomocą różdżki, ale ściany oblane farbą musiałam pomalować na właściwy kolor.

– Sama impreza nie była imprezą wszechczasów, ale to sprzątanie zdecydowanie było najgorszym sprzątaniem wszechczasów – stwierdziłam opadając na pościelone łóżko.

– Sam idź się wykąpać, bo jesteś cała z podkładu, pomadki, farby i alkoholu- – poleciła szybko Callie podnosząc mnie z łóżka, a Fleur i Lily wysłały chłopaków do ich pokoju.

Złapałam ubrania z szafy, wchodząc do łazienki i ściągnęłam brudne odzienie. Wrzuciłam je do pudełka i obiecałam sobie, że własnoręcznie je wypiorę i nie będę psuła dnia skrzatom. Wzięła długi, odprężający prysznic i wysuszyłam zaklęciem włosy. Założyłam ciemne dzwony, białą koszulkę i czerwoną bluzę z białym zamkiem.

Wykonałam mocny makijaż zasłaniający wory pod oczami i spięłam włosy w wysokiego kucyka.

– Jaki dzisiaj jest dzień tygodnia? – zapytałam podchodząc do swojego biurka. Zamierzałam się spakować na jutro do szkoły, ale za nic na świecie nie mogłam sobie przypomnieć jaki jest dzień tygodnia.

– Sobota – odpowiedziała Callie, a mój dzień stał się lepszy. Wykonałam gest zwycięstwa i głośno się zaśmiałam.

– Jeden dzień więcej odpoczynku! – zawołałam, a dziewczyny zachichotały.

– W zeszłym roku były dwa – trafnie zauważyła Fleur, a ja rzuciłam w nią długopisem.

Obudziłam się punkt ósma w wtorkowy poranek i leniwie się przeciągnęłam.

– Wstawaj Sam, bo Slughorn zapowiedział warzenie na ocenę, więc nie wypada się spóźnić – zwróciła się do mnie Fleur, więc wyszłam z łóżku i ruszyłam do łazienki z przygotowanymi wcześniej ubraniami. Wzięłam szybki prysznic i wysuszyłam włosy za pomocą różdżki. Założyłam mundurek ja zwykle pomijając krawat, wykonałam delikatny makijaż i rozczesałam włosy. Przejrzałam się w lustrze ostatni raz i popsikałam się perfumami.

– Idziemy? – zwróciłam się do dziewczyn, a te kiwnęły głowami i całą czwórką ruszyłyśmy do Pokoju Wspólnego.

– Witamy piękne panie – rzekł cwaniacko Syriusz gdy tylko przekroczyłyśmy próg ogromnego pomieszczenia. Łapa, Rogacz, Lunatyk i Glizdogon po kolei mnie uścisnęli, a Lunio uścisnął wszystkie dziewczyny.

– Umiecie coś na Eliksiry? – zapytałam nakładając sobie tosta na talerz.

– Jakie Eliksiry? – zapytali jednocześnie Syriusz i James, a ja zaśmiałam się z niedowierzaniem.

– Panno Hall. Proszę na chwilę ze mną – obróciłam się słysząc głos McGonagall. Spojrzałam na nią zdziwiona, ale posłusznie wstałam i ruszyłam za opiekunką naszego domu.

– Samanto. Rozumiem, że informacja którą ci teraz przekaże może tobą wstrząsnąć... – zaczęła Minerwa, kiedy tylko drzwi jej gabinetu się za nami zatrzasnęły.

– Ale o co chodzi, pani profesor? – zapytałam nie rozumiejąc o co chodzi nauczycielce.

– Był atak domostwa pracowników Ministerstwa. Twoi rodzice nie żyją. Tak mi przykro – powiedziała kobieta, a mój świat się zatrzymał. Twoi rodzice nie żyją.

Nie... to nie... może... być prawda – zaczęłam, a do moich oczu napłynęły łzy. Twoi rodzice nie żyją. Twoi rodzice nie żyją. Twoi rodzice nie żyją. To jedno zdanie odbijało się echem w mojej głowie.

– Nie!- krzyknęłam i zaczęłam szarpać się za włosy, a po policzkach spłynęły łzy.

– Samantho, rozumiem twój ból, ale postaraj się zachować spokój – McGonagall próbowała mnie uspokoić, ale ja nie przyswajałam informacji. Mój mózg odmówił współpracy.

– Po co mam zachowywać spokój?! MOI RODZICE NIE ŻYJĄ! NIE ŻYJĄ! JUŻ NIGDY ICH NIE ZOBACZĘ! Nie... – zaszlochałam, a następnie gwałtownie obróciłam się i wybiegłam z pomieszczenia. Usłyszałam krzyk McGonagall, ale nie zważałam na to.Nic nie widziałam przez płynące łzy, więc biegłam na oślep. Nagle odbiłam się od czyjegoś torsu i upadłam na podłogę.

– Sami? – usłyszałam dobrze znany mi głos i po chwili ktoś uklęknął obok mnie. Mocno wtuliłam się w Syriusza i zawyłam jeszcze głośniej.

-Ciii... Spokojnie mała... Wszystko będzie dobrze...-szeptał Syriusz do mojego ucha, a ja zaszlochałam jeszcze głośniej.

– Nic nie będzie dobrze... O-o-ni nie żyją... Nic mi ich nie zwróci... – wyszlochałam mocniej wtulając się w chłopaka.

Huncwotka ||Syriusz BlackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz