• 𝐟𝐨𝐫𝐭𝐲 𝐨𝐧𝐞 •

2.3K 119 33
                                        

Obudziłam się i z uśmiechem na ustach podniosłam się do pozycji siedzącej. Noc, której się obawiałam zaskoczyła mnie brakiem jakichkolwiek koszmarów. Odsłoniłam kotary i wstałam z łóżka spoglądając na zegar. Dochodziła szósta trzydzieści rano, a więc budzik miał zadzwonić za niecały kwadrans. Postanowiłam obudzić przyjaciółki, więc wsuwając nogi w białe kapcie ruszyłam do łóżka Lily. Po uchyleniu kotar ze zdziwieniem stwierdziłam, że rudowłosej nie ma w łóżku. Podbiegłam do łóżka Fleur, ale jej też nie było, a ta sama historia powtórzyła się z Callie. Chciałam zawołać przyjaciółki, ale jakaś dziwna siła nie pozwoliła mi wydać żadnego dźwięku. Usłyszałam przeraźliwy krzyk Lily dochodzący z łazienki i od razu chciałam ruszyć na ratunek, ale nie mogłam nawet drgnąć. Nogi były jakby przyklejone do podłoża, a do krzyku Lily dołączyły wrzaski Callie i Fleur. Nagle w dormitorium zapadła nienaturalna cisza, a drzwi łazienki powoli się uchyliły. Ze środka wyszły moje przyjaciółki, ale to zdecydowanie nie były te Gryfonki które znałam. Odruchowo chciałam się cofnąć widząc brak źrenic i tęczówek w oczach dziewczyn. Szły ospale i niepewnie, a ich puste spojrzenia były wlepione prosto we mnie.

– To twoja wina – usłyszałam głos Evans w umyśle, a po moich policzkach popłynęły łzy.

– To ty to uczyniłaś! – dołączyła do Lily Fleur, a Callie potakiwała głową zatwierdzając słowa pozostałych dziewczyn.

– Samantho – usłyszałam głos ojca, a po chwili w dormitorium pojawiły się gnijące ciała moich rodziców. – Zawiedliśmy się na tobie córko-dodał po chwili Henryk Hall, a ja zaczęłam gorączkowo kręcić głową.

– Wstyd – syknęła moja mama przerzucając przetłuszczone i zniszczone włosy przez ramię, a przy tym ruchu odpadła jej ręka. Z moje gardła wydobył się krzyk rozpaczy i upadłam na kolana, a wokół zapanowała ciemność.

– Witaj, mieszańcu – usłyszałam głos Cereus Greengrass, a w pomieszczeniu w którym się znalazłam zapaliła się jedna żarówka na środku. Ukazała ona Syriusz, Jamesa i Remusa przywiązanych do krzeseł. Wszyscy trzej byli zakneblowani, a dookoła nich przechadzała się Greengrass machając różdżką we wszystkich kierunkach.

– Puść ich – warknęłam szukając na oślep różdżki, ale uświadomiłam sobie, że mam na sobie suknię z Balu Bożonarodzeniowego.

– Cześć skarbie – usłyszałam, a ktoś położył dłoń na moim ramieniu boleśnie wbijając w nie palce. Podskoczyłam napotykając twarz mojego oprawcy z zeszłorocznego Balu,

– Witaj przegrywie – usłyszałam pisk Dorcas, a świat zawirował.

– Szmata. Nic nie warta szlama. Zakała. Z litości się z nią przyjaźnią. Nic nie warta. Brzydka. Ohydna. Głupia. Suka. Oszustka. Manipulantka. Nie jest tego warta. Szmata. Nic nie warta szlama. Zakała. Z litości się z nią przyjaźnią. Nic nie warta. Brzydka. Ohydna. Głupia. Suka. Oszustka. Manipulantka. Nie jest tego warta. Szmata. Nic nie warta szlama. Zakała. Z litości się z nią przyjaźnią. Nic nie warta. Brzydka. Ohydna. Głupia. Suka. Oszustka. Manipulantka. Nie jest tego warta.

Gwałtownie nabrałam powietrza siadając prosto na łóżku. Byłam w swoim dormitorium, a zegarek wskazywał drugą czterdzieści w nocy. Przerażona zerwałam się z łóżka odsuwając kotary i doskoczyłam do łóżka Lily. Szarpnięciem odsłoniłam zasłony i z westchnieniem ulgi odsunęłam się widząc śpiącą rudowłosą. Sprawdziłam jeszcze dla pewności, ale Callie i Fleur leżały spokojnie w swoich łóżkach. To był tylko koszmar. Położyłam się z powrotem do łóżka, ale nie potrafiłam w nim zasnąć. Westchnęłam i łapiąc koc wyszłam z dormitorium. Zeszłam do Pokoju Wspólnego i zajęłam miejsce na kanapie jak najbliżej kominka owijając się kocem. Wpatrywałam się w przygaszone płomienie powoli falujące w wyczyszczonym już przez skrzaty kominku. Drgnęłam, kiedy zegar wybił trzecią, a wiatr zawiał mocniej. Krzyknęłam cicho, kiedy niedomknięta okiennica otworzyła się z hukiem pchnięta przez porywisty wiatr. Ktoś położył mi dłoń na ramieniu, a ja odwinęłam się uderzając potencjalnego napastnika w twarz. Przeklinałam się w myślach za zostawienie różdżki w pokoju i wyprowadziłam kolejny cios, ale postać złapała moją dłoń.

– Sam to ja – szepnął Syriusz trzymając za mój nadgarstek, a ja wyrwałam zawstydzona rękę. Potarłam lewe ramię i spojrzałam z mieszanką złości oraz niedowierzania na czarnowłosego, który zajął miejsce obok mnie.

– Przepraszam. Nie wiedziałam, że to ty – zmieszałam się, a Łapa machnął ręką poprawiając się na kanapie. Nie zamierzałam się do niego odzywać, ale obecność szarookiego w jakiś sposób mnie uspokajała. On też chyba nie dążył do rozmowy, bo kątem oka widziałam, że patrzy się w płomienie kominka. Siedzieliśmy tak w ciszy, a zegar stopniowo wybijał kolejne godziny. Gdy rozległo się siedem uderzeń, pierwszy uczeń pojawił się w Pokoju Wspólnym. Był to sygnał do zebrania się, więc wstałam owijając się szczelnie kocem.

– Do zobaczenia na śniadaniu, Syriusz – pożegnałam się z czarnowłosym i ruszyłam do swojego dormitorium.

Sprawca zniszczeń w moim dorimtorium do tej pory nie został znaleziony, a ja powoli z powrotem zaufałam swojemu pokojowi. Przez pierwsze kilka nocy budziłam się z okropnych koszmarów, ale nigdy nie zeszłam już do Pokoju Wspólnego, a potem sny zaczęły ustępować. Finalnie doszłam do siebie, a sprawa włamywacza stopniowo zanikała w mojej pamięci. Miałam za dużo na głowie, żeby rozpamiętywać wydarzenia sprzed paru tygodni; finałowy mecz o Puchar Quidditcha zbliżał się nieuchronnie, a co za tym idzie częstotliwość treningów uległa zagęszczeniu. Do tego nauczyciele nie odpuszczali z nauką, a Filius wkurzony za niektóre żarty zasypywał naszą piątkę zadaniami.

Z Schumacherem nie miałam żadnego kontaktu, a mugolska gazeta z Niemiec, którą kupiłam w Londynie zawierała mały artykuł o rozwijającym się młodym Michaelu Schumacherze – zawodniku kartingowym.

Przerzuciłam leniwie kartkę w Miasteczku Salem. Lubiłam horrory, ale ostatnio nie miałam czasu zabrać się za czytanie. Książkę kupiłam podczas ostatniej wizyty w Londynie i dopiero dzisiaj, w połowie maja znalazłam czas na przeczytanie jej. Dzisiaj, siedemnastego, wypadały moje siedemnaste urodziny, a ja doskonale znając moich przyjaciół ulotniłam się na początku dnia. Siedziałam sobie między krzewami na Błoniach owinięta w za duży sweter, bo wbrew pozorom nie było tak ciepło. Wsunęłam do ust pasztecik dyniowy i zamknęłam oczy kładąc się do tyłu. Majowe słońce przyjemnie grzało, zapach kwitnących kwiatów był wręcz cudowny, a nawet delikatny wiatr nie psuł tego nastroju. Byłam pewna, że nikt mnie tu nie znajdzie dopóki sama nie postanowię się ujawnić. Mapę Huncwotów zabrałam, a miejsce było niewidoczne ze strony zamku.

Zebrałam swoje rzeczy i rozciągając plecy chciałam ruszyć do zamku, ale nabrała mnie dziwna ochota na pobieganie sobie. Położyłam złożone rzeczy pod krzakiem i ruszyłam w stronę Zakazanego Lasu. Weszłam między pierwsze drzewa i dopiero jak miałam pewność, że nikt mnie nie widzi przemieniłam się. Rozciągnęłam się i jakby na sygnał wystartowałam w mgnieniu oka się rozpędzając. Kochałam biegać, a szczególnie uwielbiałam robić to jako lwica. Czułam się wtedy wolna i nikt nie mógł mnie zatrzymać. Zwolniłam tempo i spokojnym truchtem wbiegłam na polanę pośrodku lasu. Położyłam się na miękkiej trawie i przewracając się na plecy, zmieniłam się w człowieka. Zapach świeżej trawy i nowo rozkwitłych kwiatów był bardzo uspokajający. Słyszałam delikatny szum liść i o d czasu do czasu jakiś ptak dawał znać o swojej obecności. Lubiłam majowe popołudnia, które zawsze dobrze mi się kojarzyły. W Hogwarcie spędzaliśmy mnóstwo czasu na dworze, a piękna pogoda tylko zachęcała nas do tego. Jedne z najlepszych wspomnienia jakie miałam z przyjaciółmi, pochodziły z zamkowych Błoni.

 Nagle do dźwięków natury dołączył jeszcze jeden. Odgłos bardzo cichy, ale doskonały do rozpoznania Dźwięk składającej się osoby. Niewinne, mocniejsze nadepnięcie na liście wystarczyło, żeby zwrócić na siebie uwagę. Uniosłam się na łokciach i rozejrzałam się dookoła. Polanka była ładnie oświetlona , ale słońce przebijające się w lesie przez gałęzie dawało mnóstwo fałszywych cieni. Zmrużyłam oczy rozglądając się, a ktoś nagle położył mi dłonie na ramionach.

– Najlepszego Sam! – zaśmiał się Syriusz, a ja podskoczyłam jak poparzona łapiąc się za serce.

– Łapa no do jasnej cholery! Czy ty się dobrze czujesz?! – warknęłam niezbyt głośno wiedząc, że nie byłaby kolorowa gdyby znalazły nas tutaj centaury.

– Co ty taka spięta? Dorosłość ci weszła za mocno? – zaśmiał się Syriusz, a ja uciszyłam go gestem dłoni.

– Jak przyjdą centaury to będzie po nas, więc lepiej pogadajmy na Błoniach – poleciłam i zmieniłam się w lwicę. Nie czekając na Łapę w paru susach wpadłam między drzewa.

Huncwotka ||Syriusz BlackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz