• 𝐭𝐡𝐢𝐫𝐭𝐲 𝐨𝐧𝐞 •

2.4K 130 51
                                    

• 𝐒𝐀𝐌𝐀𝐍𝐓𝐇𝐀 • 

Przerwa wiosenna rozpoczęła się, a ja postanowiłam kontynuować coroczną tradycję. Miałam wyjechać do dziadków, do Hiszpanii na całe ferie i trochę obawiałam się tej wizyty. Kochałam swoich dziadków, ale pierwsza przerwa bez rodziców nie była przyjazną wizją. Chciałam spędzić z nimi trochę czasu, więc musiałam zostawić swoich przyjaciół i przetransportować się do Hiszpanii.

Stałam na peronie w Hogsmeade wraz z moimi przyjaciółmi i Lucasem. Oprócz mnie i Lucasa nikt z mojego otoczenia nie wyjeżdżał na przerwę , więc reszta naszej paczki postanowiła nas odprowadzić.

– Do zobaczenia za dwa tygodnie Luan! – powiedział James i całą ósemką się przytuliliśmy. Lucas objął mnie w talii i razem wsiedliśmy do pociągu.

– Co się stało, kochanie? – zapytałam unosząc wzrok znad książki widząc przybitą minę Schumachera. Dojeżdżaliśmy już do Londynu, a Lucas nie był zbyt skory do rozmowy, więc zajęłam się książką. Teraz obserwując go kątem oka spostrzegłam smutek i przygnębienie w jego oczach, więc nie zamierzałam tego tak zostawić. Puchon westchnął ciężko i przysiadł się obok mnie obracając się przodem do mnie. Złapał moje dłonie, a ja coraz bardziej zaniepokojona spojrzałam na szatyna.

– Muszę ci coś powiedzieć Sam, a zbieram się na to od paru dniu – westchnął złotooki, a ja poruszyłam się niespokojnie. Takie słowa niczego dobrego nie zwiastowało, a wyraz twarzy Lucasa nie pozostawiał wątpliwości.

– Sam. Ja po przerwie...ja po przerwie... Ja po przerwie nie wracam do Hogwartu – powiedział Lucas, a ja spojrzałam na niego zaskoczona. Wiadomość przekazana przez złotookiego była co najmniej dziwna.

– Dlaczego? – wypaliłam zanim mózg do końca przetworzył informacje i z niepokojem stwierdziłam, że mój głos się łamie. Lucas uśmiechnął się pocieszająco i potarł kciukiem wierzch mojej dłoni.

– Mój brat, Michael, rozwija swoją karierę. Ojciec poprosił mnie o pomoc, bo nie starcza mu pieniędzy. Nie mogę dalej się uczyć dopóki nie wystarczy nam pieniędzy na marzenia młodego. Gdybym poczekał do końca szkoły, mój brat bezpowrotnie stracił by szansę na spełnienie swojego marzenia. Nie mogę mu tego zrobić – powiedział uśmiechając się lekko i spojrzał mi głęboko w oczy. Przytuliłam go mocno, a po moich policzkach spłynęły łzy, kiedy to do mnie dotarło. Lucas wraca do Niemiec. Zobaczymy się najwcześniej w wakacje o ile w ogóle. Wtedy zrozumiałam co konkretnie chciał mi powiedzieć. Związek na odległość po dwóch miesiącach bycia razem miał małe szanse na sukces, a ja znałam Lucasa. Chciał, abyśmy oboje byli szczęśliwi, więc było tylko jedno rozwiązanie na ten moment.

– Musimy się rozstać, prawda? – zapytałam odsuwając się od niego, a szatyn spojrzał na mnie smutno i kiwnął głową. Łzy cisnęły się do moich oczu, ale ja dzielnie je wytarłam pociągając nosem. Szatyn bez słowa mnie objął, a ja wtuliłam się w niego pozwalając sobie na cichy płacz. Schumacher powoli mnie uspokajał, a po chwili pociąg zaczął hamować. Wstałam ocierając oczy i zdjęłam swoją torbę z półki. Uśmiechnęłam się niemrawo i spojrzałam na szatyna, który również wstał.

– Było super przez te pół roku, Lucas. Do zobaczenia ... kiedyś – powiedziałam i mocno go objęłam, ale tylko na krótką chwilę, bo potem wyszłam szybkim krokiem z przedziału.

Pociąg się zatrzymał, a ja szybko wyszłam ze środka niezważający na potrącanych uczniów. Użyłam zaklęcia przywracając mojej miotle normalne rozmiary i używając zaklęcia kameleona wzbiłam się w powietrze. Lot nad Londynem w słoneczne dni należał do najprzyjemniejszych aktywności jakie miałam okazję przeżyć, ale teraz nie potrafiłam czerpać z niego radości. Rozstanie z Lucasem w żadnych wypadku nie przypominał mojego zerwania z Georgem, ale bolało równie mocno. Schumacher po prostu przedłożył dobro swojego brata nad swoje, a co za tym idzie musiał zrezygnować ze swojego szczęścia. Jako jedynaczka nie mogłam zrozumieć pobudek jakie kierowały Niemcem, ale uszanowałam jego decyzją, choć jej skutki były dla mnie bolesne.

Osiadłam gładko na ganku rezydencji na obrzeżach Londynu. Otworzyłam drzwi dotykając ich powierzchni, a one bez problemu ustąpiły. Weszłam do środka i zamarłam widząc płaszcz matki wiszący na wieszaku w korytarzu. Kompletnie zapomniałam, że po pogrzebie nikt nie uprzątnął rzeczy rodziców z dworu. W amoku przeszłam przez korytarz rzucając ulotne spojrzenie na buty rodziców ustawione idealnie szafce z szklanymi drzwiami.

– Witamy w domu, panienko Hall – obok mnie deportował się Enyo, a zaraz za nim pojawiły się kolejne skrzaty. W sumie w domu mieszkało pięć skrzatów, co dla niektórych czarodziejów wydawało się absurdalne. Moi rodzice ratowali skrzaty od najbardziej okrutnych rodzin w których się znajdowały. Nie traktowaliśmy tych małych istot jak sługi, lecz dawaliśmy im coś w rodzaju pracy.

– Witajcie moi kochani – uśmiechnęłam się i odłożyłam torebkę wyciągając z niej różdżkę. Magiczny patyk standardowo wsadziłam do kieszeni i weszłam do salonu. Usiadłam na kanapie i rozejrzałam się wokoło. Wszystko mi ich przypominało. Nad kominkiem wisiał duży portret naszej rodzinki, który diametralnie różnił się od standardów rodowego obrazu. Nie byliśmy poważni, nie siedziałam na krześle, tata nie trzymał ręki na moim ramieniu. Portret był przerysowany ze zdjęcia jeden do jeden zrobionego u dziadków w Hiszpanii. Ja stałam na miotle pokazując obiema dłońmi Victorię. Moja mama właśnie spadała z ramion mojego taty, który w panice próbował ją złapać. Rodzice byli w uniformach golifstów, a ja byłam w zwykłych szortach i topie. Zdjęcie zrobione przez dziadka idealnie odwzorowywało moją rodzinę, a mama tak je pokochała, że oddała je do malarza.

Portret sprawiał, że mój smutek wzrastał, a to był dopiero początek. Regał z książkami mojej mamy, cygara taty, gramofon, poduszki i wiele innych rzeczy. Postanowiłam ogarnąć trochę ich rzeczy, ale chciałam ich wyrzucać.

– Enyo pozwól na chwilę – powiedziałam, a skrzatka deportowała się obok mnie. – Znajdzie proszę dla mnie pudła. Chce spakować rzeczy rodziców i je powynosić na strych – powiedziałam, a skrzatka skinęła głową. Parę minut później wróciła wraz z trzema skrzatami i dużą ilością pudeł. Westchnęłam otwierając jedno z większych.

– Zacznijmy może od salonu – postanowiłam i włożyłam do środka pudełko z cygarami taty.

Następnego dnia musiałam wstać o siódmej, aby zdążyć na świstoklik do Madrytu. Biorąc pod uwagę to, że porządkowałam rzeczy rodziców do trzeciej w nocy czułam się jak żywy trup. Ostatni transport miałam o godzinie dziewiątej osiem, a do centrum miałam dwadzieścia minut piechotą. Skrzaty obudziły mnie o siódmej nie zważając na moje protesty, a kiedy skończyłam śniadanie, zabrałam się za szybkie pakowanie. Spakowałam najważniejsze rzeczy do małego kufra, bo większość przedmiotów codziennego użytku posiadałam u dziadków.

– Do zobaczenia za cztery dni – zwróciłam się do skrzatów wychodząc z rezydencji.

Huncwotka ||Syriusz BlackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz