Obudziłam się przed 6 rano. Jeszcze nie do końca przytomna wyjęłam z szafy ciemny tshirt z dekoltem, czarne jeansy i wygodne botki. Wykąpana i ubrana zeszłam do kuchni aby coś zjeść. Przy stole siedział Steve zajadając się grzankami z serem, a w lodówce buszował Bucky.
- Jest coś na śniadanie?- spytałam stając w drzwiach.
- Mamy pare jogurtów, chcesz?- zaproponował Barnes wyjmując 2 opakowania z lodówki. Uśmiechnęłam się i wzięłam owy jogurt oraz 2 łyżeczki.
- Wylatujemy dopiero o 9:00?- spytałam zerkając na zegar, który wskazywał 6:30.
- Wszyscy śpią, a Tony'ego nie ma- odparł Steve odnosząc brudne naczynia do zlewu.
- Jest u Pepper?- dopytałam jedząc swoje śniadanie.
- Pewnie tak, ale spokojnie. Będzie tutaj na czas- zapewnił mnie Rogers sam nie wierząc w swoje słowa. Po chwili do kuchni weszła zaspana Natasha.
- Wylatujemy o 8:00- oznajmiła szukając czegoś po szufladach.- Zanieście broń do quinjeta- poleciła patrząc na mnie i Bucky'ego. Przytaknęłam głową, wyrzuciłam puste opakowanie po jogurcie i ruszyłam w stronę windy. Jechaliśmy w ciszy, ale czułam, że mężczyzna stresuje się powrotem do dawnej, znienawidzonej bazy. Wyszliśmy na -2 kierując się w stronę ogromnych drzwi. Zawahałam się chwile, gdy Bucky przykładał kciuk do czytnika. Ostatnim razem gdy byłam w tym magazynie zostałam postrzelona, do tego przez tę samą osobę, z którą teraz tam wracałam. Weszliśmy do środka. Automatycznie spojrzałam na ścianę, pod którą zemdlałam. Na podłodze było widać lekko zmytą, bordowo-brązową plamę. Przełknęłam głośno ślinę odwracając wzrok. Bucky również spojrzał w to miejsce po czym opuścił głowę.
- Nie martw się, nie winie cię- szepnęłam wpatrując się w jego profil.
- Mogłem cię zabić- westchnął mężczyzna kierując się w stronę regałów z pudłami.
- Ale żyje, to się liczy- spuentowałam stając kawałek za nim. Bez słowa podał mi mały karton z nabojami i trochę większy z paroma pistoletami. Sam wziął duże pudło wypełnione śmiercionośną bronią i ruszyliśmy w stronę quinjeta.
- Gdy odbijemy Wandę, Steve skontaktuje się z królem Wakandy. Podobno jego córka jest geniuszem, może uda jej się wymyślić sposób na uwolnienie nas od zimowych żołnierzy- powiedział Bucky gdy wychodziliśmy z windy.
- Księżniczka Shuri?- dopytałam.
- Tak, skąd wiesz?- zdziwił się mężczyzna
- Gdzieś już o niej słyszałam, chyba w telewizji. Przedwczoraj mówili coś o konferencji ONZ w Wiedniu, gdzie będzie król T'Chaka z synem- wyjaśniłam otwierając drzwi prowadzące na plac, gdzie stał zaparkowany quinjet. Postawiliśmy pudła obok maszyny i ruszyliśmy z powrotem do środka budynku.
- Bucky?- zagadnęłam zatrzymując się przed wejściem.
- Tak?
- Jakby cokolwiek poszło nie tak...
- Nie zostawię cię tam- zakończył krótką rozmowę wchodząc do środka.
- Ty bardziej zasługujesz na wolność- powiedziałam zamykając na wpół otwarte drzwi tuż przed nosem Bucky'ego.
- Przestań...- westchnął odwracając się w moją stronę.- Jakby cokolwiek poszło nie tak, uciekaj.
- Nie zostawię cię tam- odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.- Najważniejsze to zabrać stamtąd Wandę.
- Zajmę się tym- zapewnił Bucky ponownie otwierając drzwi i wchodząc do środka. Stałam jeszcze chwile na dworze, po czym ruszyłam w stronę siłowni.
Po około godzinie treningu, wzięłam szybki prysznic i założyłam czystą koszulkę. Była równo 8:00. Szybkim krokiem udałam się do quinjeta, w którym czekała już na mnie Natasha, Steve i Bucky. Usiadłam w najbliższym fotelu, czekając aż wylecimy. Po paru minutach Natasha wystartowała, oświadczając, że w ciągu 8 godzin dolecimy.
- A co z Tonym i Samem?- spytałam po chwili.
- Stark doleci na własną rękę, a Sam pomoże nam dolecieć. Siedzi w wieży kontroli wylotów- wyjaśnił Steve siadając naprzeciwko mnie. Spojrzałam mu w oczy starając się wyczytać jego odczucia a propos misji. Po chwili zalała mnie fala pewności siebie zmieszana ze stresem. Ulżyło mi wiedząc, że chociaż jedna osoba wierzy, że nam się uda.
- Prześpię się, obudźcie mnie jak będziemy jakąś godzinę drogi od celu- powiedziałam przeciągając się i opierając głowę o oparcie fotela.
Bucky obudził mnie około 14:30, gdy została nam już niecała godzina drogi. Okazało się, że dolecieliśmy szybciej niż planowaliśmy.
- Tony, gdzie jesteś?- spytał Steve kierując głos w stronę mikrofonu przypiętego do swojego amerykańskiego uniformu.
- Będę za 10 minut- odezwał się metaliczny głos wydobywający się ze słuchawki Steve'a.
- Matko jak głośno!- krzyknął blondyn łapiąc się za ucho ze słuchawką- Jak ściszyć do ustrojstwo?!
- Chodź tu sieroto- skarciła go Natasha wyjmując sprzęt Steve'a i przekręcając mały guziczek. Mężczyzna założył ponownie słuchawkę pukając się po uchu.
- Lepiej?- spytała sarkastycznie Natasha widząc jak Rogers nieudolnie sprawdza czy jego sprzęt działa.
- Chyba tak, dzięki- mruknął w odpowiedzi, podchodząc do sterów.
- Dobra, zapnijcie pasy, za 30 minut lądujemy, a widzę, że będą turbulencje- ogłosiła kobieta siadając na fotelu pilota.
Po parudziesięciu minutach byliśmy już schowani w syberyjskich krzakach. Na dworze było z -20 stopni Celsjusza, więc ciężko było ustać w miejscu. Dodatkowo byłam w gotowości do użycia mocy, co jeszcze bardziej wychładzało mój organizm. Na przeciwko mojej kryjówki, w odległości 60 metrów, znajdowało się wejście do bazy Hydry. Obok mnie kucał Bucky, czekając na sygnał od Tony'ego znajdującego się w powietrzu. Steve i Natasha schowali się paręnaście metrów przed nami, obserwując pilnujących wejścia strażników. Po paru niezwykle długich minutach, w mojej słuchawce rozległ się głos Tony'ego:
- Romanoff, Rogers, droga wolna. Dwóch uzbrojonych strażników przy wejściu, reszta poszła na obchód.
Po tym komunikacie wkroczyliśmy do akcji. Steve i Natasha załatwili mi i Bucky'emu wejście, sami kierując się do gabinetu Struckera. My natomiast ruszyliśmy w poszukiwaniu Wandy.
- Muszę się z nią skontaktować inaczej to nie ma sensu- powiedziałam zatrzymując się po parominutowej wędrówce wokół bazy.
- Przecież zwymiotujesz- zauważył Bucky rozglądając się czujnie.- Dobra, tylko szybko. Będę cię osłaniał.
- Daj mi 5 minut- oznajmiłam zamykając oczy.
- Masz 2- odparł przeładowując karabin. Po tych słowach zagłębiłam się w swoim umyśle. Szybko udało mi się dotrzeć do czarnej pustki i znaleźć Wandę. Wanda, już jesteśmy, pokaż mi gdzie jesteś, powiedziałam przyglądając się oddalonej sylwetce. „Cela numer 22, na lewo od wielkiej hali gdzie byli zahibernowani żołnierze" rozległ się półprzytomny szept kobiety. Dobrze się czujesz? spytałam po usłyszeniu jej słabego głosu. „Od wczoraj nic nie jadłam i nie piłam, czekam na was". Po tych słowach Wanda rozpłynęła się we mgle, a ja otworzyłam oczy. Otaczała mnie niebieska bariera ochronna, gdyż tuż obok mnie Bucky walczył z 2 agentami. Cały świat wirował, a posiłek podszedł mi do gardła. Zwymiotowałam na podłogę zwracając na siebie uwagę wrogich żołnierzy. Barnes wykorzystał moment ich nieuwagi i znokautował każdego z nich. Obraz wracał do normalności, co pozwalało mi skontrolować sytuacje.
- Wiesz gdzie jest?- spytał Bucky wycierając krew z nosa.
- Cela 22, na lewo od hali gdzie byli zahibernowani żołnierze- odpowiedziałam posyłając kilku biegnących agentów na pobliskie ściany.- Prowadź- dodałam mierząc go ostrym wzrokiem. Biegliśmy korytarzami dobre pare minut, napotykając po drodze Hydrowców. Miałam nadzieje, że Strucker nie zdąży uruchomić swoich nowych nabytków, nie wiem czy mielibyśmy z nimi jakiekolwiek szanse.
- To tutaj!- krzyknął Bucky stając przed celą, wskazaną przez Wandę.
- Odsuń się- poleciłam podchodząc do drzwi. Zacisnęłam pięści i rozwaliłam kawał ściany. W środku stała przerażona szatynka.
- Wanda...- szepnęłam nie wierząc własnym oczom. Roztrzaskałam metalowe pudełko znajdujące się na jej rękach i mocno ją przytuliłam.- Jak ja za tobą tęskniłam- szepnęłam tuląc się do jej szyi. Nagle za nami rozległy się strzały. Oderwałam się od kobiety i ujrzałam Bucky'ego strzelającego do kogoś w korytarzu. Wybiegłam z celi, a moim oczom ukazało się trzech super żołnierzy. Nie reagowali na pociski, odbijały się od nich nic im nie robiąc. Zbliżali się w stronę strzelającego Barnesa, który powoli zaczynał panikować. Natychmiast utworzyłam barierę ochronną i stanęłam przed przyjacielem próbując go osłonić.
- Zabierz stąd Wandę!- krzyknęłam chwytając niebieską energią napastników i przygwożdżając ich do pobliskich ścian.
- Nie zostawię cię tu!- odpowiedział stanowczo Bucky wpatrując się w tył mojej głowy.
- Powiedziałam, ZABIERZ JĄ STĄD!- wrzasnęłam czując jak powoli tracę siłę. Po chwili zawahania Bucky objął Wandę w talii pomagając jej iść i ruszyli w stronę wyjścia. Ja stałam tyłem do nich powstrzymując atakujących żołnierzy i tworząc barierę ochronną odcinającą moich przyjaciół od reszty bazy. Miałam mało czasu, zanim nie przybiegną tutaj inni agenci.
- Alex? Alex gdzie jesteś?- rozległ się głos Steve'a w słuchawce.
- Obok celi Wandy, Bucky już z nią idzie. Ja ich osłaniam- wysapałam widząc kolejną dwójkę biegnących na mnie zimowych żołnierzy.
- Pośpiesz się, musisz zdążyć wrócić do quinjeta- poinformował mnie Rogers. Skupiłam całą swoją uwagę na barierze przede mną i rzuciłam nią w atakujących mężczyzn. Upadli na ziemie pod wpływem uderzenia, lecz po chwili zerwali się na równe nogi jakby nic się nie stało. Co jest kurwa pomyślałam zestresowana i zaświeciłam dłonie. Żołnierze będący przygwożdżeni do ścian leżeli na ziemi odzyskując przytomność. Było ich pięciu, a ja jedna.
- Zajmę się zimowymi, nie wiem czy dam rade wrócić- wysapałam do mikrofonu wczepionego w moją bluzkę.
- Nie mów tak, wycofaj się!- poleciła Natasha słysząc mój komunikat.- Wszyscy jesteśmy już niedaleko quinjeta, mogę wysłać do ciebie Tony'ego.
- Nie, to zbyt ryzykowne. Lećcie beze mnie!- krzyknęłam kopiąc w brzuch atakującego mnie żołnierza. Nie mogli mnie zranić, dopóki utrzymywałam powłokę naokoło siebie. Trójka mężczyzn kopała i uderzała w niebieską poświatę, a ja starałam się na bierząco odpierać ataki. Wiedziałam, że jeśli ich tu zatrzymam, reszcie uda się uciec. Powoli docierało do mnie, że muszę tu zostać. Moje oczy napełniły się łzami. Zacisnęłam pięści i pozwoliłam całej skumulowanej energii wybuchnąć. Baza za trzęsła się pod wpływem wypuszczonej siły, a piątka zimowych żołnierzy odleciała daleko w tył ostatecznie uderzając w ścianę i tracąc przytomność.
- Odlecieliście?- zapytałam ledwo utrzymując się na nogach.
- Czekamy na ciebie, ale widzę ze biegną do nas agenci- odpowiedziała Natasha, po czym chyba zastrzeliła jednego z nich.
- Nie czekajcie. Lećcie.
- Nie mów tak.
- Nie jestem w stanie się ruszyć! Lećcie!
- Nie zostawimy cię tutaj!- włączył się do rozmowy Bucky.
- Powiedziałam LEĆCIE!- wrzasnęłam opierając się o ścianę, z której odpadał tynk. Nie miałam sił na ucieczkę, poza tym musiałam pilnować aby żaden z tych zasranych wojowników nie podniósł się i nie pobiegł do quinjeta.
- Przepraszam... wrócimy po ciebie- szepnął załamany Bucky po czym jego mikrofon zaszumiał dając mi znać, że wystartowali. Łzy pociekły mi po policzkach skapując na ugięte kolana. Mój największy koszmar właśnie się spełniał... wróciłam tu. Wróciłam do tego piekła. Spojrzałam w stronę leżących żołnierzy nie czując od nich niczego. To były bezduszne maszyny.
- Jaka bohaterka!- usłyszałam znienawidzony śmiech.- Poświęciłaś się dla przyjaciół? I co ci z tego przyszło?- kpił Strucker zbliżając się do mojej osłabionej sylwetki. Powoli odwróciłam głowę w jego stronę przeszywając go lodowatym spojrzeniem.
- Zamknij się- warknęłam podświetlając dłonie.
- Nie ładnie się tak odzywać, wiesz o tym- odpowiedział z przekąsem machając na swoich agentów aby zapięli mnie w kajdany. Oczywiście nie byli w stanie tego zrobić przez otaczającą mnie powłokę.
- Współpracuj gówniaro inaczej będziesz tego żałować- wycedził przez zaciśnięte zęby. Nie reagowałam na jego słowa. Wiedziałam co prędzej czy później mnie czeka. Po chwili paru agentów gdzieś zniknęło i wróciło z takimi kajdanami, które nosiła Wanda. Spięłam się lekko na ich widok.
- Uspokójcie ją czymś, zakujcie i zaprowadźcie do sali- warknął Strucker znikając za rogiem korytarza. Przeniosłam wzrok na agentów zastanawiających się jak mnie zakuć. Siedziałam na ziemi oparta o ścianę z podwiniętymi kolanami, czujnie obserwując rzeczywistość. Nagle dwóch zimowych żołnierzy ocknęło się po zderzeniu ze ścianą i ruszyli w moją stronę. Czułam jak moja powłoka powoli znika pod wpływem niewytłumaczalnej energii. Zestresowana wpatrywałam się w swoje dłonie, które gasły. Spojrzałam na idących mężczyzn, a w ich oczach malował się spokój. Nie było już pustki, był spokój i pewność siebie. Pewnie taki stan wybudzały u nich specjalne zdolności, którymi byli w stanie mnie pokonać. Wyczerpana poddałam się i pozwoliłam żołnierzom zakuć ręce w grubym metalowym pudle sięgającym za nadgarstki. Później było już tylko gorzej...

CZYTASZ
PERFECT SOLDIER
FanfictionBól- tak opisałabym moje życie jednym słowem. Ból, walka i zemsta- to już bardziej rozwinięty opis. Hydra mnie porwała i zmusiła do zmiany w bezduszną maszynę. Od tego czasu wszystko się zmieniło, cały świat stanął do góry nogami. Tylko, jak to na...