Wraz z nadejściem października w Hogwarcie zapanowało podniecenie z powodu zbliżającego się meczu quidditcha pomiędzy Gryfonami a Ślizgonami. W związku z meczem nienawidzących się domów zdarzały się niemiłe incydenty dotyczące zawodników. Na korytarzach wybuchały bójki, urządzano pojedynki, podkładano nogi, obrażano, wyśmiewano się. Gryfoni starali się nie reagować, ale czasami puszczały im nerwy. Z każdym dniem napięcie rosło, osoby z poza drużyn zaczęły wtrącać się i obrywać, nauczyciele wlepiali szlabany niemal dzień w dzień i nawet ich zaczęło to męczyć. Po tym, jak Jimmy wpadł w sidła Ślizgonów i wylądował w Skrzydle Szpitalnym z kilkoma siniakami i posklejanymi palcami rąk, Harry powiedział drużynie na treningu, żeby do czasu meczu lepiej nigdzie nie chodzili samotnie. To nie uchroniło ich przez docinkami, ale zmniejszało ryzyko jakiegoś ataku. Któregoś dnia Syriusz, chcąc nie chcąc, zmuszony był wlepić szlaban Harry'emu, Jayowi, Alexowi i Ronowi oraz, z miłą chęcią, kilku Ślizgonom, gdy wpadł w sam środek bójki. Obie strony obrzucały się obelgami nawet po rozdzieleniu i dopiero gdy Łapa zakleił wszystkim usta, uspokoili się. Szlaban z Łapą był jednym wielkim nieporozumieniem, gdy mężczyzna nawet nie zabrał im różdżek, przez co uwinęli się z pracą w kilka minut. Nikt nie wątpił, że zrobił to celowo.
Na treningach Harry zamienił się w kata, jak twierdziła Ginny. Wymagał od wszystkich jeszcze więcej niż zwykle, najwyraźniej nie wyobrażając sobie przegranej ze Ślizgonami. Po każdym treningu drużyna słaniała się na nogach, ale wiedzieli, że dzięki temu ich gra będzie lepsza.
— Wstąpił w ciebie diabeł — stwierdził Ritchie, leżąc na ziemi po treningu razem z pozostałymi członkami drużyny.
Harry stał nad nimi z podpartymi na biodrach rękoma i patrzył na nich niewzruszony.
— Sam wykopię sobie grób, jeśli nas pokonają, a nie spieszy mi się pod piach — powiedział. — Musimy skopać im tyłki.
— Czy to musi się wiązać z tym, że po treningu nie możemy ustać na nogach? — zapytał słabo Jimmy.
— Tak — oznajmił stanowczo Harry. — Kondycja, drużyno! Kondycja! Możemy jeszcze...
— NIE! — krzyknęli zgodnie.
Roześmiał się.
— Widzę, że nie jest z wami tak źle, skoro możecie jeszcze się wydzierać.
— To był akt rozpaczy — stwierdziła Demelza. — Zinterpretuj to jako wołanie o pomoc.
— Pomoc przybędzie po meczu — podsumował Harry. — Po nim... może... zacznę być ponownie człowiekiem.
— Może — wymamrotał Ron pod nosem, a kapitan uśmiechnął się szeroko.
Dwa dni przed meczem emocje jeszcze bardziej wzrosły. Harry zwykle ignorował zaczepki Ślizgonów lub chamsko odpowiadał.
— Potter, tylko nie połknij znicza.
Harry powoli się odwrócił, zatrzymując się w połowie drogi do stołu Gryfonów, gdzie chciał zjeść śniadanie. Niedaleko stał Stan Ronson, pałkarz drużyny Slytherinu. Zerknął pod nogi Ślizgona.
— Coś ci spadło. — Chłopak spojrzał machinalnie pod nogi, ale nic tam nie dostrzegł. — To twój mózg, dlatego go nie widzisz.
Jay wybuchnął tak niepohamowanym śmiechem, że po policzkach popłynęły mu łzy. Rozległy się chichoty, a Ronson zaczerwienił się jak piwonia. Harry usiadł przy stole razem z przyjaciółmi, by w spokoju zjeść posiłek. Najwyraźniej musiał wejść Ronsonowi na ambicję, lecz chłopak doszedł do wniosku, że ciężko poniżyć Harry'ego, więc przerzucił się na Rona.
CZYTASZ
Harry Potter i Mrok Dnia
FanfictionHarry za wszelką cenę chce pokonać Voldemorta, nawet kosztem własnego życia. Opowiadanie nie jest moje, ja je tylko publicznie udostepniam! Autor: Bully Oryginał: http://hp-i-sila-zycia.blogspot.com/p/blog-page.html Okładka: @Aguslawa