Po pytaniu Czarnego zapadła cisza.
— Mark?
— Masz rany przy oczach — odparł niepewnie uzdrowiciel. — Szpony mogły jakoś je uszkodzić.
— To zrób coś, żeby je naprawić.
— Kuracja zajmie kilka godzin.
— Jasne, bo Voldemort poczeka na mnie przy herbatce — zironizował Harry. — Na pewno znasz szybszy sposób.
— Owszem, ale nie mogę tego zrobić.
— Bo?
— Jeśli to zrobię, po bitwie możesz stracić wzrok na zawsze.
Kolejna fala milczenia.
— Więc uznaj, że jej nie przeżyję.
Natalie wciągnęła głośno powietrze, ale Harry nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.
— Nie zrobię tego.
— Więc jakimś cudem sam to zrobię — warknął Czarny, zrywając się do siadu.
— Nie dasz rady — stwierdził stanowczo Mark, a na usta Harry'ego wkradł się uśmieszek.
— Jestem Bezimiennym. Uczyłem się takich rzeczy. Natalie i Frank mogą potwierdzić.
— Mark? Możesz zrobić to, co mówi? — mruknął Frank w odpowiedzi. — Samouzdrawianie jest bardziej ryzykowne.
Uzdrowiciel zaklął i popchnął Czarnego, żeby ponownie się położył.
— Muszę najpierw dokończyć łatanie twojego brzucha — burknął.
— Pieprzony Greyback — wydukał przez zaciśnięte zęby chłopak. — Zabiję go, gdy tylko nawinie mi się na oko...
— Za późno — mruknął Łapa.
— Kto?
— Remus. Gdy zobaczył, jak cię zaatakował, wpadł w szał. Szczerze mówiąc to pierwszy raz widziałem Lunia tak wściekłego.
Mark odesłał wszystkie zdrowe osoby ze szpitala, wiedząc, że uzdrawianie oczu będzie dość bolesne. Czarny wylał litry łez i krwi, kiedy Mark usuwał ranę, lecz wreszcie odzyskał wzrok. Później wrócił na pole bitwy, gdzie do walki dołączyły smoki. W dwóch rozpoznał Ryana i Lucy'ego, którzy przybrali swoje formy animagiczne. Obrońcy odetchnęli, kiedy dostrzegli Harry'ego pełnego sił, który bez zbędnych słów przemienił się w czarnego rogogona z krwistoczerwonymi oczami. Wzbił się w powietrze, kiedy jego źrenice zwęziły się i dołączył do walki smoków.
Obrońcy ze wstrzymanymi oddechami obserwowali starcie magicznych stworzeń na ciemnym niebie. Łuny ognia co chwilę przecinały powietrze, a smoki wiły się wokół siebie, atakując się szponami i próbując zwalić przeciwnika na ziemię. Na lądzie nadal trwała walka animagów z hienolwami i wilkołakami, która była o wiele krwawsza.
Nim Harry, Lucy i Ryan pokonali jednego ze smoków, minęło sporo czasu, lecz z pozostałymi poszło im o wiele szybciej. Gdy uśmiercili drugiego, pozostałe odfrunęły, wycofując się z dalszej rozgrywki. Bezimienni wylądowali na ziemi i wrócili do swoich pierwotnych postaci. Byli trochę poparzeni i poranieni, ale mogli nadal walczyć. Pozostałe wilkołaki i hienolwy także się wycofały, czym wszystkich zdziwiły. Każdy animag zmienił się w swoją ludzką postać. Wtedy dostrzegli, co się dzieje. Śmierciożercy zbliżali się w stronę zamku. Obrońcy Hogwartu ustawili się na swoje pozycje, gdy rozległ się wzmocniony magicznie głos Voldemorta:
— Wiem, że chcecie bronić Hogwartu, chociaż nie macie szans. To ostatnia chwila, aby przejść na moją stronę i wygrać wojnę. Wystarczy, że podejdziecie i padniecie przede mną na kolana.
CZYTASZ
Harry Potter i Mrok Dnia
FanficHarry za wszelką cenę chce pokonać Voldemorta, nawet kosztem własnego życia. Opowiadanie nie jest moje, ja je tylko publicznie udostepniam! Autor: Bully Oryginał: http://hp-i-sila-zycia.blogspot.com/p/blog-page.html Okładka: @Aguslawa