Noc była całkowicie bezchmurna, co o tej porze roku zdarzało się bardzo rzadko. Pełnia zwiastowała kolejne męczarnie wilkołaków, jednak dzięki temu księżyc oświetlał błonia Hogwartu. Gwiazdy połyskiwały jasno, wyróżniając się na tle ciemnego nieba.
Jay samotnie patrolował błonia. Ron i Alex leżeli w Skrzydle Szpitalnym, ponieważ wpadli w pułapkę rozrabiaków szkolnych. Nie przydzielono mu nikogo do pomocy, z powodu braku ludzi. Jedni odsypiali poprzednią nockę, inni padli ofiarami panującego teraz przeziębienia lub grypy. On jednak nie miał do nikogo o to pretensji. W końcu mógł sobie wszystko przemyśleć na spokojnie, nie słuchając gadaniny Alexa ani narzekania Rona.
Odetchnął świeżym, mroźnym powietrzem, wpatrując się w małe punkciki na ciemnym, granatowym tle. Myślał o Amandzie, której nie widział już ponad tydzień. Pierwszy raz był pewny swoich uczuć do dziewczyny. Wiedział, że nie jest to przejściowe zauroczenie. Byli razem już cztery lata i wiązali ze sobą przyszłość. Nigdy nie podejrzewał, że poczuje kiedyś coś takiego. Jeszcze o żadnej dziewczynie nie myślał w taki sposób. Przy Amandzie zastanawiał się, co będzie dalej, czy zamieszkają razem, czy będą rodziną. Złapała go w swoje sidła najprawdziwsza miłość.
Uśmiechnął się szeroko, patrząc na gwiazdę, która świeciła najjaśniej. Jakby ona także się do niego uśmiechała.
Tysiące mil dalej działo się coś, co zwykli ludzie uznaliby za dziwactwa. W dużym, zakurzonym pomieszczeniu, do którego nie wpadało żadne światło, sterczało kilkanaście zakapturzonych postaci. Tworzyły one idealny krąg, a w samym środku stał duży, gliniany kocioł, w którym z pewnością mógł zmieścić się dorosły człowiek przy tuszy. W jego zawartości znajdowała się zgniłozielona, gęsta maź. Pod naczyniem buchał ogień, który z każdą sekundą podchodził do góry i otaczał kocioł. Zakapturzeni wymawiali jakieś nikomu nieznane formułki, a ich głosy rozchodziły się echem po pustym pokoju. Kocioł zaczął pękać, ogień zgasł, a maź wylała się na drewnianą, szarą od kurzu podłogę. Zakapturzeni zdawali się w ogóle nie zauważać zmiany i nie przerywali swojej czynności. Substancja zaczęła lekko drgać i przesuwać się, jakby pchały ją podmuchy wiatru. Przybierała całkiem inny kształt, podnosząc się w górę. Ukazała się sylwetka człowieka, lecz ten ktoś nie miał jeszcze ani oczu, ani ust, ani nosa. Ciało nagle wybuchło, a cała maź opadła na ziemię.
Był to mężczyzna, o ile można było to tak nazwać. Wszystko miał na swoim miejscu, lecz twarz odstraszyłaby nawet dzikie zwierzę. Ten ktoś miał zamiast oczu dwie czarne dziury, które sprawiały wrażenie tuneli. Małe, czerwone kropki zastępowały tęczówki. Usta wyglądały tak, jakby ktoś mu je zaszył. Nos tworzyły zaledwie dwie niewielkie szparki. Całą twarz okalały poparzenia, a na głowie nie było żadnego włosa.
Zakapturzeni padli na ziemię, a on przemówił lodowatym, chropowatym głosem:
— Wrócił Mrok Dnia. Strzeżcie się...
— Aniele, natychmiast wezwij Harry'ego na pogranicze.
Jeden z aniołów poleciał w stronę pokoju chłopaka. Czarny pisał coś na kartkach ze zmarszczonymi brwiami.
— Harry...
— Gabriel. — Uśmiechnął się lekko, widząc swojego Anioła Stróża.
— Masz natychmiast stawić się na pograniczu.
— Znowu ktoś, kogo nie wiedzą, gdzie wysłać?
— Nie, to chyba coś poważniejszego. — Czarny podniósł się do pozycji stojącej. — Harry, pamiętaj, wypowiedz tylko moje imię, a pojawię się, gdy tylko będę mógł — rzekł Gabriel, kiedy byli już przy drzwiach wyjściowych.
CZYTASZ
Harry Potter i Mrok Dnia
FanficHarry za wszelką cenę chce pokonać Voldemorta, nawet kosztem własnego życia. Opowiadanie nie jest moje, ja je tylko publicznie udostepniam! Autor: Bully Oryginał: http://hp-i-sila-zycia.blogspot.com/p/blog-page.html Okładka: @Aguslawa