Rozdział 63 - Majonez i ketchup

645 44 2
                                    

Kierując się do domu, Harry myślał głównie o nadchodzącym ataku śmierciożerców. Nie miał to być jakiś olbrzymi napad, ale setka przeciwników była wystarczającym problemem. Odwrócił głowę, gdy wydawało mu się, że ktoś za nim idzie, ale nikogo nie było, więc stwierdził, że to tylko jego wymysły. Kiedy tylko z powrotem spojrzał przed siebie, poczuł mocne szarpnięcie. Ktoś obrócił go o sto osiemdziesiąt stopni i uderzył pięścią w twarz. Harry zachwiał się od uderzenia i zaskoczenia, ledwo zauważając, że coś zacisnęło się na jego nadgarstku. W następnej chwili próbował obronić się zaklęciem, ale ze zgrozą uświadomił sobie, że jego magia nie działa. Zaciągnięto go do brudnego zaułka, więc szanse na pomoc kogoś postronnego zmalały. W akcie desperacji uderzył jednego z nich z pięści w nos i zerwał się do biegu, ale szybko został powalony na ziemię przez pozostałych.

— Trzymaj go! — warknął jeden z nich, a Harry wiedział, że nie może dopuścić do teleportacji.

Udawał, że się poddał i opadł na ziemię, dlatego podnieśli go ponownie, wykręcając mu ręce za plecami, aż cicho jęknął z bólu. W następnej chwili znalazł nogą stopę śmierciożercy, który go trzymał, więc mocno na nią nadepnął. Facet wrzasnął z bólu, lecz Harry na tym nie poprzestał, kopiąc go w krocze. Nim zdążył po raz kolejny zerwać się do biegu, poczuł uderzenie w twarz i od razu dotarło do niego, że jego nos został złamany. Wylądował na ziemi, gdzie oberwał kopniakiem w żebra. Nie miał zamiaru się poddać, chociaż czuł się beznadziejnie i przewrócił jednego z przeciwników na ziemię. Inny natychmiast odciągnął go od niego za bluzę.

— Hej! Co tu się dzieje?! — krzyknął jakiś młody głos.

— Zostawcie go! — dodała nieznana Harry'emu dziewczyna.

Czarny niemal z głośnym westchnieniem ulgi dostrzegł, że do pomocy przyszła mu grupka młodych mugoli, która odciągnęła od niego śmierciożerców. Miał nadzieję, że nikt nie ośmieli się rzucić zaklęcia, jednak mugole nie dali im na to szansy. Harry zerwał się do pionu, gdy tylko zobaczył, że jeden z nich sięgnął po różdżkę i zwalił go z nóg, łamiąc jednocześnie jego pomoc. W końcu śmierciożercy dali nogę.

— Jeszcze cię dorwiemy! — zawołał na odchodnym jeden z nich.

— Pieprz się! — odkrzyknął mu Harry.

Odwrócił się do piątki osób, które mu pomogły i podziękował im.

— Raczej nie atakuje się w pięciu jednego — stwierdził blondyn, wzruszając ramionami. — Kto to był?

— Moi... znajomi, powiedzmy — odpowiedział niepewnie.

— Rany, człowieku, to ty zmień towarzystwo — rzekła jedna z dwóch dziewczyn. — No chyba że jesteś jakimś dilerem czy coś, to może być ci ciężko.

Harry roześmiał się szczerze, ale w następnej chwili skrzywił się, gdy żebra dały o sobie znać, a z nosa popłynęła krew.

— Wyglądasz tragicznie — zauważyła druga dziewczyna, blondynka, ze współczującą miną.

— Potrafisz powiedzieć komplement — stwierdził Czarny, a ona wyszczerzyła się z rozbawieniem.

Okazało się, że Ambi, Matt, Mike, Shane i Jaime są osobami, z którymi łatwo złapać wspólny język. Szli akurat w tę samą stronę co on, więc dotrzymali mu towarzystwa. Harry nie miał pojęcia, co się stało z jego prawą kostką, ale lekko kulał. Możliwe, że pod wpływem adrenaliny nie poczuł, że sobie ją skręcił. Dziewczyna Matta, Janet, mieszkała na Grimmauld Place 30, dlatego w dalszą drogę Czarny ruszył sam. Przed wejściem do domu narzucił na głowę kaptur z nadzieją, że na nikogo nie wpadnie, bo nie chciał robić wokół siebie niepotrzebnego szumu. Wytarł krew płynącą z nosa i otworzył drzwi. Nie widząc nikogo na korytarzu, niepostrzeżenie przemknął na schody prowadzące na górę, a później do swojego pokoju. Głośno jęknął, gdy zobaczył, jak tragicznie wygląda. Ściągnął kurtkę i poszedł do łazienki, zostawiając szeroko otwarte drzwi. Zamoczył ręcznik w zimnej wodzie i zaczął ścierać ze swojej twarzy krew. Później przyłożył go do nosa, żeby nie ubabrać się jeszcze bardziej i obmacał swoje żebra. Syknął głośno, kiedy zabolał niewielki dotyk. Spojrzał na swój nadgarstek, dostrzegając zaciśniętą na nim obręcz. Wiedział, że to przez tą rzecz nie jest w stanie rzucić najprostszego zaklęcia. Przez chwilę szarpał się z metalem, starał się go przeciąć, rozgnieść i zniszczyć, ale nic to nie dało. Z rezygnacją ściągnął buty i aż spojrzał rozpaczliwie w sufit, gdy zobaczył, że ma spuchniętą kostkę. Niemal zawył rozpaczliwie, wiedząc, że bez czyjejś pomocy nie da sobie rady. Starał się wysłać telepatyczną wiadomość Remusowi i walnął się w czoło, gdy doszedł do wniosku, że nawet tego nie może zrobić z obręczą na nadgarstku.

Harry Potter i Mrok DniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz