COLTON.
-Zgubiliśmy się. -kwituje wściekle, gdy mijamy po raz kolejny skórę i stosik wypalonych zapałek, które Rich zostawił w jednym z tuneli, jako oznaczenie drogi powrotnej. Oczy przyzwyczaiły się do ciemności, która teraz nie stanowi już największego problemu. Jaskinia jest podejrzanie cicha, kręta, wilgotna i zdradliwa. Wydaje się, że ciągle idziemy w dół, lecz to niemożliwe, gdyż skóra staje nam na drodze już któryś raz z rzędu. Jest tu cieplej niż na powierzchni. Pocimy się ukryci w stercie futer upolowanych zwierząt.
-Znaleźliśmy wejście, znajdziemy wyjście. -Adler próbuje uspokoić moje narastające nerwy.
-Cole. -ma głos, delikatny, jak kwiatki i słodki, jak miód. Jak zawsze próbuje mnie uspokoić, zanim wybuchnę. Patrzę na nią, chociaż nie widzę dokładnie jej twarzy. Jest ciemno. Przez sekundę wydaje mi się, że jej włosy są jasne, piaskowe, że jej oczy mienią się zielenią. Widzę, że ma bladą cerę, smukłą sylwetkę i uśmiech, który jest własnością tej drugiej. Na usta ciśnie mi się jej imię, jednak nie wypowiadam go. Uderza mnie nagłe poczucie deja vu. Czuje się, jak w tunelach pod M.B.Labs. Czuje się, jak wtedy z Mavis. Tylko jestem o wiele bardziej porywczy, suchy i impulsywny. Kiedyś panowałem nad sobą znacznie lepiej. Zbliża się do mnie, jakby z zamiarem objęcia mnie. Robię krok w tył. To byłoby nie fair. Przytulać ją i myśleć o Mavis. Dlaczego przemierzasz mój umysł w najmniej dogodnych momentach? Kiedy twoja obecność stała się dla mnie niedogodna?
-W porządku. Mamy jakiś plan, czy dalej będziemy się kręcić w kółko? - warczę.
-Gdzieś musi być przejście, które nam ciągle umyka. - Richard wydaje się głęboko kontemplować.
-Bez żartów detektywie. -burczę pod nosem.
-Zmienimy taktykę. Dotykajcie ścian. Venus lewej, Cole prawej. Jeżeli poczujecie szczelinę, znajdziemy wyjście. Ono nie mogło zniknąć. -przewracam oczami, jednak robię dokładnie to, co przykazał mi Richard. Jaskinia w dotyku jest zimna, śliska, lekko mokra. Na palcach zostaje mi obrzydliwy śluz. Chropowaty kamień, z której wykonany jest korytarz, próbuje przeciąć skórę na moich palcach. Krążymy tak kolejne kilkanaście minut, a może godzin? Zaczynam się coraz bardziej denerwować. Oni nas nie znajdą. Nikt nas nie znajdzie. Sami nie wiemy, gdzie jesteśmy.
-Adler utknęliśmy czas się z tym pogodzić. -sapię zmęczony.
-O zamknij się, Cole! -odrzuca mi wściekle nasz, pożal się boże, przewodnik. -Zamiast ciągle narzekać i negować absolutnie wszystko, sam spróbuj znaleźć drogę wyjścia.
-Od kiedy tak szybko tracisz nerwy, staruszku?
-Od momentu, gdy stałeś się rozwydrzonym młokosem, który cieszy się ze swojej ledwo co wyrośniętej szczeciny pod nosem.
-Mam dwadzieścia jeden lat. -kwituje sucho z lekką ansą. - Cieszę się, że budzi się w tobie poeta. Taka odskocznia przyda nam się w tej ponurej sytuacji, chociaż śmierć w mękach brzmi naprawdę równie szaro.
-Teraz zbiera ci się na żarty? -Richard robi wrogi krok w moją stronę. Widzę obrys jego naprężonej, grożącej mi sylwetki. Naszą kłótnie przerywa bardzo ciche, acz wysokie westchnienie Venus. Odruchowo odwracam się w stronę, z której dochodził odgłos. Po nim następuje jedynie szamotanina i pojękiwania rudowłosej.
-Vee?!- pytam nerwowo widząc jedynie obrysy, ciemniejsze cienie, na tle jaśniejszych. Jak mam jej pomóc? Sięgam do paska od swoich spodni, sięgam broni. Nie dane jest mi ją jednak wyciągnąć. Ktoś zakłada mi na głowę worek. Gdy próbuje go zdjąć, krępuje dłonie i szarpie do tyłu. Tracę równowagę. Robi mi się duszno. Czuje obce dłonie na moich barkach. Jest ich dużo, jednak nie wydają absolutnie żadnych dźwięków, dlatego nie potrafię ocenić jak wielu nas atakuje. Może dwóch? Może trzech? A może cały tuzin? Wyprowadzam kopnięcie i trafiam w coś. Gdzie jest do cholery Richard? Jak nas znaleźli? Moja walka szybko się kończy. Dostaje czymś w głowę i tracę przytomność.
CZYTASZ
SERUM
Science FictionTRYLOGIA. Osiągnęliśmy szczyt. Ona wynalazła lek na wszystko. Serum miało mutować nasze komórki i udoskonalać je. Mieliśmy zyskać kontrole nad całym potencjałem naszego mózgu. Mieliśmy być niepokonani. Natura nie mogła pozwolić, by jeden gatunek tak...