2/24

1.3K 110 40
                                    



Mavis. Noc.


Budzę się zalana zimnym potem. Całkowicie przesiąknięta nim. W oczach kręcą się jeszcze łzy. Sapię ciężko i zdezorientowana rozglądam się po otoczeniu. Noc. Chłodny wiatr suszy mnie i wychładza nieprzyjemnie. Czuje przyklejoną do pleców koszulkę, mokrą skroń i włosy, które przylegają do moich policzków i czoła. Woda nie mogła być spokojniejsza. Brzeg to ten sam od kilku godzin obraz, pokazujący zbocza porośnięte gęstą roślinnością. Cicho. To już było.



-Wszystko okej?- pyta nagle znajomy głos, a ja odczuwam tak ogromną ulgę, jakiej nie czułam od dawna. Przenoszę rozbiegany wzrok na jej twarz i wewnętrznie promienieje. Leży przytulając śpiącą Cataline i patrzy na mnie zatroskana. Chwilę lustruje jej twarz jakbym nie dowierzała. Jakbym szukała w niej jakiejś niespójności. Czegoś co by wskazywało, że to żart, a nie Anya. To był tylko okropny sen. Kolejny już, okropny sen. Rzucam się w stronę ciotki, nie zważając na fakt, iż wprawiam łódź w gwałtowny ruch, i bardzo mocno się przytulam ku całkowitemu zdumieniu kobiety.



-Anya...- mówię z ulgą i nasłuchuje tylko bicia jej serca. Ono bije. Uff?



-Piłaś wodę z rzeki? Wdychałaś coś? Słoneczko... O co chodzi? Jestem?- głaszcze moją skroń swoją delikatną dłonią. Robię się śpiąca. Jej ciało emanuje przyjemnym ciepłem, które teraz zaczyna oblewać mnie całą. Usypiam. Wtulona w nią, czuje się tak dobrze i bezpiecznie. Brakowało mi tego. Matczyny uścisk... Ten jest bardzo podobny do tych, które otrzymywałam od ... mamy.




Colton. Noc.




-Prawie tu.- mówi odwracając się do nas przodem z chytrym uśmieszkiem na twarzy. Rozglądam się w koło. Nie widzę dużo, bo wszędzie panują egipskie ciemności, ale wiem, że nie jesteśmy na terenie żadnej osady. Znajdujemy się na całkowitym pustkowiu. Na skraju bagien. Przed nami jest tylko ona. Ingrid. Nikt więcej.



-Tu?- pyta zdumiona Len. Brunetka rozgląda się zawiedziona po pustkowiu. Otaczają nas drzewa, które teraz cicho szumią. Ostrzegają. Trawy nie są wysokie. Jakieś krzewy. Brak bardziej rozmaitej roślinności. Zwierząt też nie widać.



-Tak.- mówi uśmiechająca się od ucha do ucha Ingrid. Zaczynam czuć niepokój. Nie ufam tej dziewczynie. Patrzę po pustych twarzach moich towarzyszy, którzy, albo czują że to podstęp i nie wiedzą co robić, albo nie wiedzą co robić. Jej tłumaczenie, iż ogień wabi dzikie zwierzęta i obcych jakoś mnie nie przekonało. Mogła nas o tym spokojnie poinformować. Ona jednak w bardzo dziwny sposób, bez słowa, po prostu zgasiła płomienie i zostawiła nas w całkowitym osłupieniu. I jej ręce. Czemu je teraz chowa? Len powiedziała, że gdy zbliżyła się do ognia jej skóra poczerniała. Całkowicie. Jej zachowanie się zmieniło. Idziemy zbyt długo. Nic nas nie atakuje. Zaczynam się rozglądać po drzewach, które dalej głucho szumią między sobą.

SERUMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz