-Znałam ją... i to długo.. pracowała ze mną. Melody Cosby... - mówi ciotką gryząc kawałek pieczonej nóżki jakiegoś ptaka. Znajdujemy się jakieś 3 godziny na południowy-wschód od Mansury. Otacza nas las. Siedzimy w jego środku. W ciszy. Chłopaki upolowali kilka ptaków i zająca. Mam ochotę na większą zwierzynę, ale najwidoczniej takowej tu nie ma. Poszycie jest bardzo bogate w mchy, paprocie i inne roślinny. Uważnie rozglądamy się jednak w obawie o skaleczenie bimakiem. W koło nas rozciąga się mur wyższych krzewów, przez które ciężko się przebić. Byliśmy zmęczeni ostatnimi wydarzeniami, marszem. Oparta o twardy pień drzewa nasłuchuje rozmowy moich towarzyszy siedzących to na jakimś kamieniu to na zimnej ziemi. Drzewa są wysokie, a korony rzadkie. Osłaniają nas jednak dostatecznie. Tworzą bezpieczną pajęczynę. Przebijają się przez nią natrętnie jasne promienie słońca. Śpiew ptaków uspokaja nasze czujne serca. Każdy najmniejszy szelest jednak znów napędza nogi do ucieczki. Wiatr jest praktycznie niewyczuwalny. Mutów również jeszcze nie spotkaliśmy. Rozpaliliśmy ognisko. Do zachodu coraz bliżej, a mięso trzeba jakoś upiec.
-Byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami... od momentu mojego przeniesienia... Jako pierwsza przyszła się ze mną przywitać. Była otwartą i miłą osobą, choć jej wygląd wskazywał na coś zupełnie innego. Kiedy nastała apokalipsa uciekła ze mną na wieś. Schowałyśmy się przed nimi, ale napadło nas coś gorszego- muty...- ciotka milknie, a ja wgryzam się w kawałek zajęczej nogi. Jestem tak strasznie głodna. Nie mamy ze sobą specjalnie niczego. W Mansurze znaleźliśmy trochę broni, plecaki, medykamenty i cieplejsze ciuchy. Jestem więc przebrana w bardziej komfortowy strój składający się na skórzane buty, starte spodnie na gumkę i czarny podkoszulek, który ewidentnie był kilkakrotnie zszywany. Siedzę na brązowej kurtce przeciwdeszczowej. Włosy związałam kawałkiem sznurka. Przyglądam się twarzy ciotki, która już nie wyraża szoku. Teraz już jest spokojna. Tak jakby tylko wspominała stare dobre dzieje. W zasadzie... to właśnie robi. Zastanawia mnie tylko jedno..
-W końcu musiało do tego dojść.. Melody została zaatakowana. Rozszarpały ją na najmniejsze kawałki. Jej ciało stało się tysiącem puzzli.- ciotka bierze głęboki oddech i kontynuuje.-... nie wiem czy pozbierałam wszystkie części jej zmasakrowanego ciała, ale .. wiem że ona umarła. Wiem, że ją zakopałam. Wiem, że to coś... coś co właśnie widzieliśmy... to była ona.. – ciotka milknie. Czekam na jakąś mocniejszą reakcje z jej strony. Bolesny wyraz twarzy. Nie. Anya bierze kęs swojego jedzenia i milknie. Jej mimika zdradza tylko to, że kobieta mówi o faktach, nie o bolesnych wspomnieniach.
-Anya... widziałaś co się stało z tym... czymś...- zaczyna delikatnie Holden.- Skoro sama twierdzisz, że ją zakopałaś... a w zasadzie jej szczątki, to jakim cudem możesz być tak pewna, że to ... to ona?
-Wiem, że to ona. Nie ma dwóch identycznych osób na ziemi. Nigdy nie było. To naukowo niemożliwe. Nawet bliźniaki jednojajowe ZAWSZE się czymś różnią. Czymkolwiek...
-Więc czym mogły być te istoty?
-To kolejny wynalazek obcych..- rzuca stanowczo Colton. -To jedyne logiczne wyjaśnienie.
CZYTASZ
SERUM
Science FictionTRYLOGIA. Osiągnęliśmy szczyt. Ona wynalazła lek na wszystko. Serum miało mutować nasze komórki i udoskonalać je. Mieliśmy zyskać kontrole nad całym potencjałem naszego mózgu. Mieliśmy być niepokonani. Natura nie mogła pozwolić, by jeden gatunek tak...