Czuję jak mnie ciągnie. Mrużę oczy. Światło, które wcześniej mnie w ogóle nie raziło, teraz wypala w mojej głowie dziurę. Staram się rozglądać, ale sprawia mi to zbyt wiele trudu. Czuję okropny ból w prawym ramieniu. Jakby uciekała ze mnie dusza. Mam wrażenie, że jestem przekłutym balonem. Zaczynam cicho jęczeć. Jestem słaba.
-C..o ..
-Ciii...- słyszę cichy głos Aspen. Jest nade mną. Sapie ciężko. Staram się spojrzeć na nią, ale jej ciało jest zamazane. Do moich uszu dochodzi coraz więcej dźwięku. Zaczynam analizować otoczenie, które dalej mi ucieka. Światło przestaje być takie rażące. Dziewczyna ciągnie mnie korytarzami w miejsce, którego nie znam. Muszę uciekać! Jak? Nie czuję nóg. Są bezwładne. Moje ramie piekielnie boli. Zakładam, że zmysł równowagi jest obecnie również mocno naruszony.
-Już niedaleko...- zamykam oczy. Chce płakać, ale na to również nie mam chyba siły. Dalej coś mamroczę. Sama nie mam bladego pojęcia co. Jednak głos błądzi gdzieś w moim zamkniętym umyśle. Jakbym została uwięziona sama w sobie. Zewnętrznie nieobecna. Moje ciało szura tak jeszcze chwilę i nagle...
-TATO!- słyszę piskliwy krzyk dziewczyny, a moja głowa uderza z impetem o wykładzinę. Ból w ramieniu nie ustaje. Wszystko się dalej mieni i kręci. Nieco mniej niż wcześniej. Dochodzę do siebie. Przekręcam się na bok i spoglądam na dwie sylwetki. Aspen i Ben. Dziewczyna podbiega do siedzącego mężczyzny. Nie widzę go dokładnie. Ona go zasłania kucając.
-C..Co się stało?!- głos dziewczyny mnie wybudza. Ciekawi. Co się mu stało? Podnoszę się lekko, by dokonać oceny.
-Otwieraj szybko brame.. on zaraz wróci.. poszedł po nią.. – mężczyzna zdaje się czymś krztusić. Mrużę oczy i staram się go dostrzec z wzmożoną siłą.
-Kto?!
-Colton! Otwórz tę cholerną bramę!- jego głos mimo, że nie jest krzykiem sprawia, że po moim ciele biegną dreszcze. Czuję je. Zaczynam widzieć wyraźniej. Tak jakbym trzeźwiała. Dziewczyna szybko odskakuje od mężczyzny. Robi to tak błyskawicznie, że widzę jej ruchy w opóźnieniu. Bena za to dostrzegam wyraźnie. Jest cały we krwi. Siedzi we krwi. Krew po nim spływa. Jego twarz jest spuchnięta. Prawa noga nienaturalnie wygięta. Dłonie i palce praktycznie białe. Związane bardzo ciasno liną. Chce spytać co się stało, ale nie mam nawet czasu. Nic do mnie nie dochodzi. Aspen ponownie chwyta mnie za kurtkę i ciągnie w stronę bardzo czarnej ściany. Kamiennej ściany. Mieniącej się tysiącem jaśniejszych kropek, które teraz częściowo się zlały. Praktycznie rzuca mną o nią. Czuję okropny ból w plecach. Słyszę cichy szloch dziewczyny. Ruch jakiejś maszyny. Dźwięki przycisków. Za dużo na raz.
-Aspen..- głos Bena jest szorstki i zdławiony. Jakby cały czas miał coś w buzi.-.. świetna robota.- patrzę na dziewczynę. Nie widzę jej twarzy, bo ta spogląda na ojca. Wiem, że płacze. Ze smutku i radości równocześnie. Zawsze czekała od niego na te dwa słowa. Wiem to doskonale. Zwłaszcza teraz.
-Twoja kolej.- blondynka zwraca się do mnie, a w jej głosie słyszę ogrom nienawiści. Chwyta mnie mocno za włosy i szarpie w górę. Jak mi je wyrwała to więcej się nie obudzi. Moje kolana już nie są tak chwiejne... Mogę się na nich stabilnie oprzeć. Dziewczyna przykłada moją głowę do dziwnie wyglądającego urządzenia. Jest jasno metalowe. Ma dwa wgłębienia przypominające oczy. Wklęsłe miejsca zapalają się na czerwono. Pamiętam je. Gdzieś je widziałam. Coś takiego bardzo dawno skanowało moje oczy. Lata wcześniej. To samo miał Max i Maisha. Nie wiedziałam, po co nam wtedy je skanowali. Myślałam, że to jakaś forma badań, żeby nie stracić wzroku. Teraz te wydarzenia się łączą. Mama dała nam dostęp do tego pomieszczenia. Tylko oczy w ciągu całego ludzkiego życia się nie zmieniają. Automatycznie zaciskam swoje powieki.
CZYTASZ
SERUM
Science FictionTRYLOGIA. Osiągnęliśmy szczyt. Ona wynalazła lek na wszystko. Serum miało mutować nasze komórki i udoskonalać je. Mieliśmy zyskać kontrole nad całym potencjałem naszego mózgu. Mieliśmy być niepokonani. Natura nie mogła pozwolić, by jeden gatunek tak...