Śpię? Mam zamknięte oczy. Mój umysł jest daleko. Trzyma się na cienkim, zanikającym sznurku. Czuje się tak błogo. Sennie. Słyszę wszystko co się wkoło mnie dzieje, ale tak jakby to działo się bardzo daleko. Okryta przez Anye, która wraz z Caty wróciła chwilę temu, miękkim kocem odpoczywam. Mogę usnąć twardo. Mogę czuć się bezpieczna, ale moje ciało nie jest na to jeszcze gotowe. Dlatego pół czuwając leżę. Odpoczywam. W pokoju panuje całkowita cisza. Przynajmniej ja nic nie słyszę. Czekam na świt. Co dalej zrobimy? Zostaniemy? Odejdziemy? Wiem, że Len i Holden chcą odejść. Wiem, że to zrobią. Jutro. Nie wiem jak ich zatrzymać. Czy w ogóle powinnam? Ich decyzja, ale nie spodziewałam się że będzie taka ciężka dla mnie. Dużo razem przeszliśmy, a te kilka miesięcy pod ziemią zbliżyło nas do siebie jeszcze bardziej. Jak ja przeżyje bez tej czarnej czupryny. Holdena też będzie mi brakować. Jest jak brat. Te myśli drażnią mój umysł. Staram się je wyprzeć, zapomnieć na chwilę i odlecieć głębiej....
-NADCHODZĄ! LUDZIE WSTAWAJCIE!!!- te słowa, ten dźwięk uderzają o ściany mojej głowy jak desperackie kopanie w drzwi. Zamknięte.
-POMOCY! UCIEKAJMY!- męskie i żeńskie głosy. Zaczynają się splatać w nieprzyjemny szum, który coraz nachalniej dociera do mojej zaspanej podświadomości. Tworzy się jeden wielki krzyk.
-BOŻE PROSZĘ URATUJ NAS! URATUJ NAS WSZYSTKICH!- moje oczy otwierają się szeroko. Podrywam się w górę i spoglądam na okno. Stoi przy nim Len. Bije od niego blask. Blask ognia. Zrywam się na równe nogi o mały włos nie wywracając doskakuje brunetki. Jest przerażona. Łóżko Anyi i Caty jest puste.
-Len?!- pytam spanikowana. Wyglądam przez otwór w ścianie. Zamieram. Wszystkie włoski na moim ciele stają dęba. Ulicą maszeruje, nie... biegnie w panicznym szale tłum. Dzieci, kobiety, starsi, wszyscy. Każdy z przerażeniem w oczach ucieka. Niektórzy niosą pochodnie by oświetlić sobie niepewną drogę. Wśród tych wrzasków i wszechobecnego szumu słyszę coś jeszcze. Nie widzę, ale słyszę doskonale. Bardzo wyraźnie. Są blisko.
-O mój boże..- mówię uświadamiając sobie, że ryk silników jest bardzo głośny. Gdzie oni są? Zaczynam łazić po pokoju bez celu. Nerwowo. Szukając niczego, ale jednak czegoś.
-Łap to!- mówi do mnie ktoś z tyłu. Odwracam się i od razu do moich rąk wpada skórzany worek. Plecak? Coś w tym stylu. Spoglądam przerażona na ciotkę. Stoi w czarnych spodniach, skórzanych butach i brązowej kurtce. Gotowa do drogi. Wstrząśnięta, ale spokojna. Na swój dziwny sposób. Obok niej z mroku wyłania się jeszcze jedna postać. Caty. Również ubrana w bardzo wygodny strój. Tak jakby szły na polowanie. Jakby były gotowe na to co się teraz dzieje.
-Nie mamy czasu... Szybko!- rzuca twardo Anya i rusza do klatki schodowej. Nie czekając długo wszystkie robimy to co kobieta. Schodki są małe i wysokie. Pokonywanie ich przychodzi mi z trudem. Działa jednak adrenalina. Obraz jest bardzo ostry. Każda z nas milczy. W końcu wybiegamy na ulicę, która jest dalej zapełniona uciekającymi ludźmi. Zdruzgotanymi i przerażonymi ludźmi. Jesteśmy zaskoczeni. Zszokowani. Rzucamy się do ucieczki. Na bosaka wraz z Len pokonujemy piaszczyste ulice Alexandrii. Nie zdążyłyśmy zabrać naszych ciuchów. Nic nie zdążyłyśmy zabrać. Skręcamy w różne ciasne, lub szerokie kąty. Przemieszczamy się skrótami, by ominąć szalony tłum, którego pewnie tu nie brak. Mam deja vu. Nagle widzę jak biegnąca przede mną Len zatrzymuje się i zaczyna nerwowo rozglądać. Nie za Anyą ani Caty, które są tuż przed nią.
CZYTASZ
SERUM
Science FictionTRYLOGIA. Osiągnęliśmy szczyt. Ona wynalazła lek na wszystko. Serum miało mutować nasze komórki i udoskonalać je. Mieliśmy zyskać kontrole nad całym potencjałem naszego mózgu. Mieliśmy być niepokonani. Natura nie mogła pozwolić, by jeden gatunek tak...