Znajduje się w mleczno białej mgle. Otoczenie straciło krawędzi. Boję się zrobić krok, bo nie wiem dokąd ten mnie zaprowadzi. Tkwię spowita białym puchem. Zaczynam szybciej oddychać i próbuje się wydostać z nieprzyjemnej jasności. Ta jednak wdziera się w każdy zakamarek mojego ciała. Rozwiewa wszystko, co mogłam kiedykolwiek ukryć. Narzuca się mi.
-Mavis.- słyszę głos, gdzieś z tyłu mnie. Nawołuje on cicho i bez pośpiechu. Odwracam się powoli i dostrzegam sylwetkę, która na niewyraźnym, zlewającym się w jedność tle, odznacza się wyraziście. Przełykam ślinę. Robię krok w jej stronę. Jestem bardzo niepewna. Czuję, że chce mnie skrzywdzić.
-Mamo.- odpowiadam. Nie jestem zaskoczona jej obecnością. Przyglądam się jej tak, jakbym widziała ją codziennie. Stoi ubrana w biały kitel. Nosi okulary. Włosy, jak zawsze, zawiązane w kucyk. Ręce ma w kieszeniach. To mnie niepokoi. Jej wzrok tak samo łagodny, jak zawsze. Taki, jaki zapamiętałam.
-Dziecko.- zaczyna i głęboko wzdycha.- Co ty robisz?
-Sprzątam.- odpowiadam całkowicie pewna tego, co chce przekazać. Co sprzątam? Nie wiem. Wiem, że sprzątam. Szukam czegoś w śnieżnej cerze matki. Jakiejś niedoskonałości. Znaku? Skupiam się na tym tak bardzo, że nie dostrzegam pękającego otoczenia. Tak, pękającego. Na nieskazitelnej bieli, która hipnotyzująco wciąga w siebie, pojawiają się czarne rysy. Gdy na policzku kobiety również materializuje się pierwsza bruzda, symbolizująca pęknięcie, budzę się z transu. Niestety, jest już dawno za późno. Stoję na ostatniej szklanej płycie. Widzę, jak i ta powoli pęka. Otacza mnie bezkresna przepaść. Na jej dnie dostrzegam ogień. Ten sam, który pożerał Phoenix ostatniego dnia ziemi. Szukam rady, pomocy.Spoglądam nerwowo na matkę, która w tej chwili lewituje nad przepaścią, w poszarpanej todze, cała we krwi. Jej włosy są posklejane i przykurzone. Spojrzenie nie należy do niej. Należy do kogoś innego. Nie rozpoznaje go niestety.
-Sprzątam.- powtarzam, a szklane podłoże zaczyna się kruszyć.- Muszę to posprzątać!- krzyczę w nicość, bo tym właśnie jestem otoczona.
-Pamiętaj o tych, którzy byli zdrajcami. Oni zawsze nimi będą. Oni zawsze prowadzą do twojego upadku.- nie rozumiem ostatnich słów matki, mimo, że to do tej pory w nieokreślony sposób rozumiałam wszystko. Widzę w jej oczach kogoś innego i dopiero po tych słowach dochodzi do mnie kogo. To oczy Bena. Nie mogę jednak dłużej ich analizować. Szkło pęka coraz szybciej. Zaczynam kleić odpadające kawałki podłoża płacząc, gdyż nie mogę nadążyć. To, że w mojej ręce pojawiła się klejąca substancja jest czymś tak oczywistym. W szale krzyczę.
-HEJ!- w moje ramiona wbijają się ostre paznokcie. Podnoszę głowę. Wszystko wiruje, ale po kilku sekundach zaczynam rozpoznawać otoczenie. Siedzę przypięta do bocznej ściany transportera. Granatowa puszka w środku jest wypełniona po brzegi śpiącymi żołnierzami. Czuje ból w plecach. Siedzenia są niewygodne. Dość prymitywne i twarde. Jadę na misję. Na przedzie śpi Adler. Wszystko wydaję się stabilne i bezpieczne.
-Iss! Nie wbijaj jej tych pazurów za mocno!- nakazuje siedzący przede mną blondyn. Przenoszę wzrok z jego pogodnej twarzy na twarz nieco poirytowanej blondynki.
-Kopnęła mnie! Mam prawo oddać, AL.- odpowiada kąśliwie dziewczyna. Chłopak posyła jej tylko znaczące spojrzenie. Ta odwraca się do mnie najbardziej, jak może, plecami i układa się ponownie do snu, który jak przypuszczam, przerwałam. Zapada cisza.
CZYTASZ
SERUM
Science FictionTRYLOGIA. Osiągnęliśmy szczyt. Ona wynalazła lek na wszystko. Serum miało mutować nasze komórki i udoskonalać je. Mieliśmy zyskać kontrole nad całym potencjałem naszego mózgu. Mieliśmy być niepokonani. Natura nie mogła pozwolić, by jeden gatunek tak...