3/16

570 46 6
                                    

Lenvie.

-Uciskaj w tym miejscu. -mówię, odpuszczając kawałek przekrwionej szmatki. Rahel od razu przechodzi do działania. 

-Tak? -pyta niepewnie. Jest na przyuczeniu. Ma może z szesnaście lat. Jest bardzo mała, bardzo chuda i bardzo nieśmiała. Włosy ma krótko ostrzyżone, do równej linii brody. Patrzy sarnimi, przerażonymi oczami, na nieprzytomnego pacjenta. Wygląda, jak porcelanowa laleczka. Cały fartuszek ma we krwi. W pewnym sensie przypomina mi Cataline, gdy spotkałam ją po raz pierwszy. 

-Dokładnie tak. -uśmiecham się do dziewczyny przyjaźnie, wycierając dłonie w swój fartuch. Pozbywam się najświeższej, jasnoczerwonej warstwy, ludzkiego osocza. Szkarłatno-brunatna zaschła i bez wody nie zejdzie z moich dłoni. 

-Już wkrótce, prawda? -odwracam się do Rahel, która z serdecznością i spokojem przygląda się mojemu wyraźnie okrągłemu brzuchowi. Odruchowo dotykam podbrzusza. Czuję się zaskoczona i lekko wstrząśnięta pytaniem dziewczyny. Już wkrótce będę rodzić. Bez profesjonalnych lekarzy, aparatury, w warunkach niezwykle niesanitarnych. Odbierałam już kilka porodów. Krzyki, krew, skurcze, które trwają często kilka godzin, moment parcia. Niektóre kobiety nie potrafiły poradzić sobie z bólem, inne nie chciały przeć. Wiele umiera. Wiem jednak, że dziewczyny z szpitala pomogą mi i otoczą mnie najlepszą opieką. Ta kojąca myśl uspokaja mnie. Za jakiś czas na tym brudnym, okrutnym świecie pojawi się moja mała. Holden upiera się, że będzie to chłopiec. Ja czuje, że to piękna księżniczka.

-Tak. Zbliżamy się do pierwszego spotkania. -mówię śmiejąc się na głos. 

-Jesteś gotowa? 

-Nie mam innego wyboru.

-Myślałaś nad imieniem? -otwieram usta, lecz nie wiem co powiedzieć. Prawda jest taka, że nie. Holden ciągle był na treningach, bądź spotkaniach rady, a gdy nie był to spał. Ja jestem całodobowo w hospicjum. Tak naprawdę nasze wspólne czułe momenty ograniczają się do wieczornego pocałunku, gdy to obydwoje oddajemy się krainie snów. Nie było czasu ustalić imienia.

-Mam kilka opcji, ale chce zachować je w tajemnicy. -kłamię. Rahel uśmiecha się do mnie i nie kontynuuje rozmowy. Widząc, że przenosi swoje spojrzenie na pacjenta ruszam na zewnątrz, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Mijam rzędy kolumn, łóżka polowe, sanitariuszki. Wreszcie trafiam na wielkie, ciężkie drzwi wykonane z mosiądzu. Otwieram je i z przyjemnością zaciągam się rześkim powietrzem. W pracy takiej, jak moja trzeba czasem odsapnąć. Wyjść na słońce, złapać oddech. Nie ma ich już od czterech dni. Nie mam żadnych wiadomości. Nie wiem, co robić. Pochmurnieje i opieram się o kamienny płot, który co jakiś czas przerywa kolumna, podtrzymująca daszek. Co mam robić?

-Naho! Nakarm konie! -moją uwagę zwraca wrzask. Ktoś wstał lewą nogą? Przy kasztanowej klaczy, którą zawsze oporządzała Catalina stoi obcy mężczyzna. Ma długi nos, jest ciemniejszej karnacji. Jego czarne loki opadają mu aż za uszy. Nie jest wysoki, lecz bardzo dobrze zbudowany, co robi z niego niedużą, nabitą kulkę. Nie wygląda sympatycznie. Dziwne. Gdzie jest Cat?

-Zaraz się zacznie! -z rozmyślań wyrywa mnie głos jednej z wieśniaczek, która popędza biegnącą za nią koleżankę. Obydwie kobiety w pośpiechu biegną błotnistą uliczką, ślizgając się i rozciapując błoto. Gdzie im się tak śpieszy? Gdy rozglądam się bardziej dostrzegam, że nie tylko one żwawo zmierzają pod Cytadele. Większość mieszkańców wsi udaje się właśnie w tamtą stronę.

-Rozdają jedzenie za darmo? -spoglądam za siebie. Za oknem widzę śmiejące się sanitariuszki. Jest środek dnia. Jest ich na tyle, że nawet jeżeli coś się stanie dadzą radę beze mnie. Bez większych debat ruszam za tłumem. Może wrócili? Może to Colton? Staje na czubkach palców, próbując zobaczyć co się dzieje z przodu zbiorowiska, którego jestem coraz bliżej. Cały czas trzymam swój ogromny, ciężki brzuch, w formie ochrony przed obcą masą, przepychających się ludzi. Słyszę cichy głos, podchodzę więc bliżej.

SERUMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz