Lenvie.
-Trzymaj tutaj. Nie za mocno. -gdy tylko wchodzę do wnętrza lecznicy uderza mnie ten doskonale znany odór. Pot, krew, gnijące mięso. Wszędzie jest pełno łóżek, na których leżą chorzy, konający. Między nimi wirują, jak dobre wróżki pielęgniarki. Niektóre są uśmiechnięte, inne bardzo poważne, wszystkie zmęczone. Widzę doskonale znanych mi pacjentów, którzy wciąż spoczywają w tych samych miejscach. Niektórych niestety brakuje. Czuje w sercu ucisk, ale nie żalu, czy niepokoju. Odczuwam adrenalinę, pewnego rodzaju radość. To miejsce było wyczerpujące, ale tęsknie za nim. Wreszcie dostrzega mnie jedna z zapracowanych pszczół tego ula.
-Lennie? Co ty tutaj robisz?- Obrey. Długie, falowane blond włosy, kryją się w niezdarnie zawiązanym koku. Na jej czole widzę smugi krwi, stróżki potu i ciemne plamy. Niesie dwa dzbanki, zapewne wody, dla pacjentów.
-Tęskniłam. Wpadłam zobaczyć, jak sobie radzicie. -uśmiecham się delikatnie. Prawą dłonią podtrzymuje swój intensywnie zaokrąglony brzuch.
-Cieszę się, że cię widzę. -uśmiecha się do mnie życzliwie. Gdy tutaj jeszcze pracowałam była jedynie nosiwodą. Teraz ma na sobie fartuch pielęgniarski, co jest oznaką, że pomaga przy nieskomplikowanych zabiegach. Jest słońcem tej lecznicy. Ma może piętnaście lat, lecz wykazuje się niebywałą odpowiedzialnością i dojrzałością. Straciła rodziców gdzieś daleko wstecz. Została sama z starszym bratem, który jest teraz w oddziale Holdena.
-Radzimy sobie, jak zawsze- ledwo. Jak bobas? Chyba już wkrótce czas, prawda?
-Bliżej końca, niż początku. Wkrótce się poznamy.
-O Lenvie!- czuje, jak ktoś kładzie mi na ramieniu dłoń. To mijająca mnie pielęgniarka, która jedynie uśmiecha się do mnie ciepło i biegnie dalej w głąb sali. Bez pytań, bez odpowiedzi. Zaczynają zauważać moją obecność. Kilka dziewczyn posyła mi pogodne spojrzenia, kilka udaje, że mnie nie widzi.
-Już nie mogę się doczekać. Flora powiedziała, że jak dalej będę sobie radzić tak, jak dotychczas, to będę mogła uczestniczyć w twoim porodzie.
-Rozumiem, że już ustalacie skład na ten wielki dzień? -śmieje się cicho.
-Oczywiście, że tak. Każda z nas chciałaby być z tobą w tej chwili, ale wiadomo, że dla twojego komfortu i komfortu dziecka, będą to tylko szczęściary, które wybrała Flora.
-A gdzie ona teraz jest? Jest zajęta? -Flora zajęła moje miejsce, gdy postanowiłam wplątać się w plany Coltona. "Plany" - cokolwiek ten wymyślił. W co ja się zasadniczo wplątałam?
-Jest na górze w gabinecie. Jest duże zamieszanie z aktami kilku pacjentów. Ostatnio ich dużo odchodzi. Brakuje nam ciebie. Nie tylko nam, im również. -dziewczyna obiega swoim miodowym spojrzeniem ogromną hale, wszystkie łóżka, każdą smętną twarz. -Mam nadzieje, że nie zostaniesz tam na zawsze i jak tylko mała przyjdzie na świat, wrócisz.
-Też mam taką nadzieje, Obbie. Pójdę do Flory. Nie będę ci przeszkadzać. -kładę swoją dłoń na ramieniu dziewczyny i gładzę ją serdecznie. Ta jedynie kiwa głową, uśmiecha się i odchodzi kontynuować, cokolwiek do tej pory zaczęła.
Mijam kolejne łóżka. Łatwiej mi mówić, że to tylko łóżka. Widok tych ludzi, grymasów na ich twarzach. Myślałam, że jestem już na to odporna. Na to chyba nie da się uodpornić.
Staje wreszcie przed krętymi schodami, które zaprowadzą mnie do Flory. Jest ich dużo, a mój brzuch wcale nie ułatwia zadania. Ruszam na górę powolnym, lecz zdecydowanym krokiem. Co jakiś czas w ciasnym przejściu mija mnie kolejna i następna pielęgniarka, która uśmiecha się serdecznie rozpoznając moją osobę. Czuje się tutaj, jak w domu. Idę do biura, w którym kiedyś przesiadywałam. Wreszcie wpadam na samą górę wieży. Drzwi są jak zawsze otwarte, lecz za biurkiem nie widać nikogo. Dopiero gdy wchodzę w głąb pomieszczenia dostrzegam Flore. Wysoka, szczupła kobieta o wyjątkowo długich dłoniach, nogach i torsie, stoi przy jednej z gablotek, wypełnionej po brzegi różnego rodzaju literaturą medyczną. Jej hebanowe włosy ostrzyżone na męsko, tuż za uszy, są w całkowitym nieładzie. Wydaje się być roztargniona, zmęczona i poirytowana. Cała Flora.
CZYTASZ
SERUM
Science FictionTRYLOGIA. Osiągnęliśmy szczyt. Ona wynalazła lek na wszystko. Serum miało mutować nasze komórki i udoskonalać je. Mieliśmy zyskać kontrole nad całym potencjałem naszego mózgu. Mieliśmy być niepokonani. Natura nie mogła pozwolić, by jeden gatunek tak...