LENVIE.
Łapię się za brzuch. Stres nie działa na mnie dobrze. Boję się podwójnie. Holden cały czas popycha mnie od tyłu, ale wie, że nie pobiegnę szybciej, niż biegnę. Mam motywacje by uciec, by nie umrzeć. Doszło do mnie, że to co robię, to co zrobiłam, jest najgłupszą, najgorszą rzeczą na tej ziemi. Niestety, doszło to, o wiele za późno. Gregor nagle, drastycznie zmienia kierunek. Staje przy jakimś otworze i czeka aż reszta dobiegnie do niego. Wszyscy kolejno wpadamy do korytarza labiryntu. Odbijam się od jego ścian, cała trzęsąc. Upadam, schwytana w sidła, jakiejś rośliny. Zaczynam nerwowo ciągnąć, za jej pnącze, które ściska moją kostkę, aż ta bieleje. Widzi to stojący przy wejściu Gregor. Czeka na ostatnią osobę- Coopera. Gdy obaj wbiegają, jakby w ostatniej chwili, gdyż przy wejściu pojawiają się ogromne cielska mutantów, Holden podbiega do mnie i stara się mi pomóc wydostać z potrzasku. Wiem jednak, że na to już za późno. One tu już są. Zamykam oczy i słyszę kolejno salwę uderzeń, jakby o szybę. Otwieram oczy. Wszystko dzieje się tak szybko. Uświadamiam sobie, że jestem bezpieczna. Giganty uderzają o barierę, jaka powstała między nami, bez skutku. Ta nie pęka. Są kolosalne. Przerażają mnie.
-Pole siłowe..- szepczę sama do siebie. Na moją spoconą twarz kolejno opadają kosmyki czarnych, jak noc, włosów. Doznaje przyjemnego rozluźnienia, ulgi. Ciasny, ciemny korytarz, który otaczają z dwóch stron, kamienne mury, został zamknięty. Jesteśmy w domu.
-To dziwne.- mówi cicho Gregor i zbliża się do szalejących wilków. Te tym bardziej próbują się do nas dostać. Chce mu powiedzieć, żeby ich nie prowokował, ale milczę. Dalej, mimo wszystko czuję, że coś może pójść nie tak.
-Pole siłowe, ale dlaczego nie zamknęło się od razu po jego przekroczeniu? Stałeś tam chwilkę, czekałeś na Coopera. Czemu was wpuściło?- zastanawia się wiszący nade mną Holden.
-Jest na czas...- odpowiada Gregor.- Przynajmniej dochodzę do takiego wniosku. Nie wiem, jak inaczej to wytłumaczyć...
-Wszystko dobrze?- pyta wyrastający koło mnie Fred.
-Tak to tylko kwiatek...- mówię uśmiechając się, choć moja kostka jest otarta do krwi. Na spokojnie wyciągam ją z uścisku dziwnej rośliny. Jest zielona, ma ostre włoski. Wygląda jak łodyga, która stała się korzeniem. Przebiega mnie dreszcz. Przypomina mi się, jak zacięłam się bimakiem. Oby tutaj historia się nie powtórzyła.
-Tu coś jest! Chodźcie!- krzyczy gdzieś z końca wąskiego tunelu Cooper. Dochodzi do mnie, że jestem jedyną dziewczyną, w tej grupie.
-Gdzie Mavis?- zaczynam poddenerwowana. Mój oddech przyspiesza. Zaczynam sapać. Chce się podnieść, zbyt gwałtownie. Moja kostka boli i daje o sobie znać, gdy staje na dwóch, równych nogach. Prawie upadam, ale chwyta mnie Holden.
-Lenie spokojnie. Jesteś ranna...
-Nie.. Nie.. nie!- zaczynam coraz głośniej lamentować.- Gdzie Mavis?!- czuje się, jak małe dziecko, które zgubiło się w wielkim sklepie. Ogarnia mnie panika. To niemożliwe. Mavis nie mogła umrzeć. Nie ona, ona nigdy nie umrze.- Ona nie umarła! Nie mogła...- zaczynam płakać, kwiczeć, szlochać i paralitycznie drżeć. Nie potrafię się uspokoić.
-Kochanie poczekaj...- mówi spokojnym głosem Holden, próbując przebić się przez fale mojego ataku.
-Czemu jesteś taki spokojny!? Powinniśmy byli jej powiedzieć! Powinna wiedzieć, skoro miała tego nigdy nie zobaczyć! Nie będzie z nami.. jej już nie będzie! Nigdy go nie zobaczy! Była moją najlepszą przyjaciółką. Siostrą!- Chłopak przytula mnie do siebie i tym samym tłumi mój płacz. Całej tej scenie przygląda się Gregor. Mężczyzna wyraża smutek, ogromny żal. Jest równocześnie zainteresowany tym, o czym mówię. Nie jest w stanie niczego więcej z siebie wydusić. - Była tuż za nami...- dalej cicho szlocham.
-Chodźcie! Co tam tak stoicie?- krzyczy z końca korytarza, nieświadomy niczego Cooper. W jego stronę rusza skulony, jak biedne szczenię, Fred. W szkłach jego okularów dostrzegam powiększone łzy.
-Ruszajmy. Zajmę się nią.- mówi cicho Holden do Gregora. Nie widzę już reakcji czarnoskórego. Wiem, że ten nas mija i idzie w kierunku reszty.
-Nie denerwuj się. Wiesz, że to ci szkodzi. Myśl teraz o sobie, o nas. Proszę skarbie...
-Nie..- kiwam przecząco głową dalej będąc w ogromnym afekcie.
-Mavis..- wzdycha ciężko.-... była niezwykła.- łkam głośniej na te słowa.- Ona nie umarła. Zawsze będzie tutaj.- mówi i delikatnie przyciska swoją otwartą dłoń, najpierw do swojej piersi, a potem do mojej. W jego oczach widzę, że jest niedaleko od wybuchu. Stara się być silny, bym i ja była.
-Dobrze się czujesz? Napewno..?
-Napewno.- odpowiadam krótko i ocieram łzy, uspokojona. Przygnębiona podnoszę oczy i spoglądam na twarz ukochanego. Chłopak jeszcze chwilę patrzy na mnie smutno, po czym całuje mnie namiętnie. Przyciska moje ciało do swojego. Zalewa swoimi ramionami. Otacza poczuciem bezpieczeństwa. Część mojego serca zostaje zalana ulgą, ale jest to tylko cząstka. Zanikam w tej chwili rozkoszy, na tle wijących się w szale mutantów. Nie mija sekunda, a do naszych uszu dobiega dźwięk tłukącego się szkła. Otwieram szeroko oczy i patrzę za Holdena. Ktoś wydaje z siebie głośny jęk. Ruszamy w ich stronę, bez większego zastanowienia.
-Mówiłem ci Willson! Stój. Nie dowodzisz tutaj.
-Ty również nie..- skamli zwijający się z bólu Cooper. Chłopak leży na ziemi trzymając się mocno za swoją łydkę. Krwawi.
-Co się stało?- pyta Holden opuszczając moją stronę. Podbiega do chłopaka i kuca przy nim.
- Kazałem mu na was poczekać, ale wlazł tam...
-Gdzie?- pytam.
-Tam!- wskazuje Gregor. Korytarz kończy się, jakby ogromną przestrzenią, nie tak ciasną jak dotychczas, ale dalej otoczoną ciemnymi murami. Obecnie całe to pole jest wypełnione pokruszonym szkłem. Jedno jest właśnie w łydce Coopera.
-Pułapka.- mówi Holden cicho, lecz na tyle głośno, byśmy wszyscy go słyszeli.
-Trzeba to opatrzyć.
-Maisha nosi wszystkie leki i bandaże.- mówi niepewnie Fred.-Ja... ja nie wiem jak.- mówi i patrzy na mnie, jakby oczekiwał, że będę drugim medykiem.
-Cholera.- syczy pod nosem blondyn. Nagle próbuje oderwać kawałek swojego rękawa. Przychodzi mu to z wielkim trudem.- Nie pamiętam już, jak się to robi, aczkolwiek sądzę, że damy radę.- na te słowa Cooper jęczy głośniej. Holden zaczyna usztywniać ogromny kawał szkła, które przypomina diamentowy nóż, w nodze chłopaka. Potem owija wszystko starannie. Brakuje mu materiału. Odrywam sobie swój rękaw, również z ogromnym trudem i podaje go chłopakowi.
-Proszę.- uśmiecham się delikatnie, choć to najbardziej wymuszony uśmiech, w moim wydaniu. Odwzajemnia go i kontynuuje bandażowanie. Rozglądam się po otoczeniu. Koniec korytarza to pole siłowe i te potwory. Mur jest zbyt wysoki by się po nim wspinać. Jedyna droga, to do przodu.
-Powinno pomóc. -to mówiąc chłopak podnosi Coopera i owija ramię rannego, w koło swojej szyi.
-Dasz radę iść?- pyta mnie troskliwie, lecz ja zbywam go ponownym, nieszczerym uśmiechem. Na szklane pole kolejno wchodzą Gregor, Holden i Cooper, a za nimi Fred. Ostrożnie. Nie wiemy co nas tu czeka. Idę, jako ostatnia, gdyż moja noga nie pozwala mi iść szybciej, a poza tym nie mam nastroju przodować. Nasze wysokie buty spokojnie miażdżą ostrą przeszkodę. Nie kuszę jednak losu i idę z pełnym skupieniem i uwagą. Stroje są naprawdę wytrzymałe. Reszta moich towarzyszy dociera już do kolejnej wnęki. Jednej z dwóch. Zatrzymuje się i pozwalam blaskowi białej lampy, która świeci mi nad głową, oblać całe moje ciało. Patrzę na oddalające się sylwetki. Na szerokie ramiona Holdena, które podtrzymują ciężar rannego Coopera. Mam motywacje. Teraz już jest nas dwoje. Dwoje na pewno. Muszę żyć właśnie dlatego...
Zakładam, że błyskawicznie skumacie kolejną tajemnicę, bo w końcu jestem MISTRZEM INTRYGI i wszyscy wiedzą zwykle o co chodzi, ale doceńcie moje starania w ukrywaniu tych wszystkich sekretów serum.
P.S.NIE chodzi o światło XD choć w sumie trochę tak....
CZYTASZ
SERUM
Science FictionTRYLOGIA. Osiągnęliśmy szczyt. Ona wynalazła lek na wszystko. Serum miało mutować nasze komórki i udoskonalać je. Mieliśmy zyskać kontrole nad całym potencjałem naszego mózgu. Mieliśmy być niepokonani. Natura nie mogła pozwolić, by jeden gatunek tak...