Colton. Południe.
-To tu.- mówi Robin stając przed ogromnym otworem w zboczu jakiegoś pagórka. Miejsce jest lekko zarośnięte trawą, lekko zakryte ziemią. To ciemna dziura. Pozornie nigdzie nie prowadzi. Muty się tu najwidoczniej nie kręcą, a to dziwne. Przecież to droga do skarbca. Nie wierzę jednak, że to takie proste, że wprowadzą nas do jakiegoś tunelu i nagle zostaniemy zbawieni. Coś mi nie gra. Mam to swoje ''przeczucie''.
-Skąd mamy wiedzieć, że nas nie oszukujecie?- pytam nieufnie. Dave i Luca już dawno zabrali to, co wraz z Holdenem dla nich upolowaliśmy. Jesteśmy na dość przegranej pozycji.
-Sprawdzisz, to będziesz wiedział.- krzywię się na te słowa, a szatyn tylko posyła mi znudzone spojrzenie. Jego oczy są szare. Mimo wszystko chłopak nie wzbudza we mnie niechęci, niepokoju, czy niepewności. Całkowicie przeciwnie jest z Dave'em, który jak już wspomniałem ''emanuje ciemnością''.
- Ja cie tam nie ciągnę.- zaczyna w końcu Robin.- Idziesz, albo nie. Co mnie to obchodzi. Pokazałem ci wejście, którego sam powtórnie nie przejdziesz. Tunele są kręte, a nie wiem czy wasza koleżanka przeżyje dłużej w dziczy.
-Od kiedy martwisz się o nią?- pytam kąśliwie.
-Nie martwię.- odpowiada pusto. Jest o ten jeden krok przede mną... Jak oni wszyscy.- Szczerzę mówiąc mam ją całkowicie i głęboko w dupie. Tak jak ciebie i blondaska. Dlatego macie wybór. Wchodzisz, albo spadaj.- Szatyn przybiera bojową pozycje. Jego oczy pochmurnieją, a ciało widocznie daje znaki, że powinienem podjąć TERAZ jakąś stosowną decyzje. Chłopak nie ma zamiaru się z nami cackać, ani specjalnie przeciągać o nic. Stawia sprawę jasno. Patrzę na niego chwile, po czym przenoszę wzrok na Len. Bardzo wychudzoną, zadumaną, umierającą, Len. Jadła najmniej. Najbardziej starała się pomóc Mav, mimo to wszystko. Właśnie. Mav. Jeżeli tylko to miasto okaże się faktycznie bezpieczne, jeżeli ono faktycznie istnieje, a my za chwilę nie umrzemy... wyruszę na jej poszukiwania. Tak. Tak zrobię.
-Prowadź.- mówi nagle wychylający się zza mnie Holden. Posyła mi gniewne spojrzenie i pcha lekko Len, by ta szła przed nim. Chłopak woli ją mieć na oku. Wchodzimy do tunelu, który z każdym naszym krokiem staje coraz ciemniejszy, mroczniejszy i bardziej tajemniczy. Jestem bardzo ciekawy, jak jeden człowiek potrafił wybudować schron dla tysięcy. Oj jak ja jestem tego ciekawy...
Mavis. Południe.
-Opowiedz mi to jeszcze raz!- mówi mała Lilly. Na te słowa Greg zaczyna się śmiać swoim niskim, męskim głosem. Aż robi mi się cieplej na sercu. Mężczyzna niesie na plecach Cataline, a obok niego biegnie mała Lilly. Idę ramię w ramię z Anyą. Maszerujemy kilka dobrych godzin. Droga, którą idziemy, kiedyś pewnie była ulicą. Szeroką. Dziś to tylko zarośnięta jakimiś porostami i paprociami podróbka tego co było. Na nasze prawo, w odległości kilku kilometrów znajduje się rzeka. Idziemy wzdłuż niej z nadzieją dojścia do jakiegoś miasta. Nic jednak nie znajdujemy. Budynki, które mijamy są pozawalane, ograbione, puste. Na nasze lewo widoczny jest obraz rozciągających się wzniesień i łąk. Kilka drzew na krzyż. Piękny widok. Dziki i taki majestatyczny. Niebo jest przykryte białymi obłokami. Słońce jest tuż nad naszymi głowami, ale temperatura wydaje się niska. Jest chłodno. Wieje lekki wiatr. Orzeźwiający wiatr. Za nami i przed nami rozciąga się ten sam widok. Długa, w nieskończoność, droga. Ciemna linia, przepleciona zielonymi nićmi- roślinnością. Idę otumaniona i w kółko nasłuchuje jednej i tej samej bajki, którą Gregor opowiada Lilly. Dziewczynka najwidoczniej strasznie ją polubiła.
CZYTASZ
SERUM
Science FictionTRYLOGIA. Osiągnęliśmy szczyt. Ona wynalazła lek na wszystko. Serum miało mutować nasze komórki i udoskonalać je. Mieliśmy zyskać kontrole nad całym potencjałem naszego mózgu. Mieliśmy być niepokonani. Natura nie mogła pozwolić, by jeden gatunek tak...