SZEŚĆ MIESIĘCY PÓŹNIEJ.
Słyszę melodyjny szum, gdzieś z tyłu głowy. Jakby morskie fale, jakby kołysanie się traw. Moje oczy dalej są zamknięte, mimo to wracam do przytomnych, do żywych. Moje uszy odbierają tylko ten dźwięk, to delikatne brzmienie- cichy, wręcz kojący dźwięk. Oczy, zamknięte, ukazują setki obrazów, klatek, drastycznych wspomnień. Widzę każdą parę oczu, która przy mnie zgasła, widzę Bena, mamę, Coltona i w końcu samą siebie. Umarłam. Nawet jeżelibym nie umarła, to Serum finalnie by mnie zabiło. Nie mogę żyć. Wreszcie zaczynam czuć zimno, kołysanie, wiatr. Czy tak wygląda byt pośmiertny? Czy zawsze będę świadoma, lecz nigdy już się nie obudzę?
-Maaaavis....- przeciągnięte, kobiece wołanie, przeplecione śmiechem, budzi mnie.- Mavis, tutaj!- głos odbija się mrocznym echem od ścian mojego umysłu. Wreszcie otwieram oczy. Na początku widzę niezrozumiały, falujący kształt w zielonym kolorze, zbyt jasny, rażący. Potem analizuje perspektywę, która daje mi wskazówki, jakobym wisiała do góry nogami. Dochodzi do mnie wreszcie, że leżę- na trawie, która porusza się. Nie tylko ona wije się w rytm wiejącego wiatru. Wraz z nią kołysze się całe podłoże. Gwałtownie unoszę się do siadu, oddychając ciężko. Kręcę głową w prawo i w lewo, będąc całkowicie zdezorientowana. W pobliżu nie ma drzew, nie ma domów, nie ma niczego. Nieprzejrzyście biała mgła, zasłania to, co znajduje się w oddali. Widzę tylko swoje najbliższe otoczenie. Moje ciało z trudem utrzymuje równowagę.
-Halo?- krzyczę i błyskawicznie chwytam się za uszy. Mój własny głos brzmi obco, jest zbyt głośny, zbyt intensywny. Wstaje i o mały włos się nie wywracam. Tracę równowagę stojąc na uciekającym ciągle podłożu. Pochylam się w przód i kulę nogi. Wiatr wieje mi w tył głowy i odpycha jasne kosmyki włosów tak, by zasłaniały mi wizje. Nikt mi już nie odpowiada. Nikogo tutaj nie ma. Robię pierwszy krok drżąc z zimna i przerażenia. Przypominam sobie o złamanej nodze i syczę z bólu, którego nie czuje. Dochodzi do mnie, że zrobiłam krok mając złamaną nogę. Może jestem w takim szoku, że tego nie czuje? Przyglądam się kończynie, lecz ta wydaje się być cała. Jest prosta, porusza się, co więcej czuje ją. Nie znajduje żadnych oznak złamania. Była ewidentnie złamana. Krwawiłam. To musi być niebo, lub piekło. Całe moje ciało wydaje się mienić, gdy przyglądam się mu uważniej. Lśnię, widzę własne żyły i tętnice, tętniczki. Mięśnie, które napinają się, zginają i prostują. Czuje serce, które bije szybciej i szybciej. Głowa nie boli, lecz wydaje się eksplodować. Mrowi mnie w niej, we wnętrzu. Unoszę wzrok i zamieram zszokowana tym, co widzę.
-Ben?- pytam cienia, który wyłania się z mgły. To nie może być nikt inny. Znałam go, był mi tak bliski. Minęły dwa lata, ale jego nie potrafiłabym nigdy zapomnieć. Mężczyzna zatrzymuje się i po prostu patrzy. Biel oplata go, lecz tylko trochę. Widzę dokładnie, wyraźniej niż kiedykolwiek wcześniej. Ma na sobie białą koszulę, czarne skórzane spodnie i brązowe buty. Przez ramię zawieszony jest jego plecak. Szaro-czarny, wypakowany do granic możliwości. To on, tylko co tutaj robi? Zanim zdążę zadać kolejne pytanie, z mgły wyłaniają się kolejne sylwetki. Mama, a za nią tata i Max. Tata ubrany w czarną koszulę, eleganckie spodnie w białe paski oraz czarne skórzane botki. Mama ma na sobie suknie w różnobarwne kwiaty oraz sandały. Max stoi za nią, obok taty. Tylko on nosił te niemodne, sprane bluzy z logami dawno wymarłych marek. Widzę kolejne cienie, które wkrótce staną przed moim obliczem. Robią koło, którego centrum finalnie będę ja. Sapiąc głośno, z sercem na dłoni zaczynam uciekać, gdzieś w biel, która się ode mnie oddala. Szukam jakiejkolwiek drogi. Czegoś, co będzie wyjściem. Ciągle widzę tylko biel, która mnie osacza, przeraża. Upadam, gdyż podłoże jest zbyt niestabilne. Turlam się w dół i w górę. Znów się podnoszę i próbuje biec. Wydaje mi się, że za mną podążają. Zatrzymuje się dochodząc do wniosku, że moja ucieczka jest bezcelowa. Gdzie ja jestem? Gdzie trafiłam? Czemu są tutaj oni? Wszyscy zmarli?
CZYTASZ
SERUM
Science FictionTRYLOGIA. Osiągnęliśmy szczyt. Ona wynalazła lek na wszystko. Serum miało mutować nasze komórki i udoskonalać je. Mieliśmy zyskać kontrole nad całym potencjałem naszego mózgu. Mieliśmy być niepokonani. Natura nie mogła pozwolić, by jeden gatunek tak...