2B/24

646 61 17
                                    


Nie wiem ile spałam. Powoli otwieram oczy. Są zaropiałe, zaklejone. Kruszę wydzielinę, która uniemożliwia mi ich całkowite otwarcie. Rozglądam się po pomieszczeniu i dopiero teraz dostrzegam jego detale. To jakieś biuro operacyjne. Coś jakby centrala. Duże ekrany, niebieskie światła i mnóstwo komputerów nowej generacji. Nic, czym umiałabym się posłużyć. To pokój taki jak wszystkie. Podobny do poprzednich. Jeden, z wielu schowanych w plątaninie pomieszczeń Golden Meadow.  Lampy świecą nam nad głowami niemrawym blaskiem.  Niektóre są zepsute, przez co ciemność nie jest rozproszona w całości. Leżę na czyjejś kurtce. Rwie mnie w nodze, która jak się szybko orientuje, jest szczelnie zabandażowana. Nie mogę nią poruszać, co bardzo mnie frustruje. Podobnie opatrzony został Holden, który leży równolegle do mnie, u stóp masywnego blatu, utrzymującego szeregi maszyn, wyposażonych w tysiące kolorowych guzików. To nie miejsce, w którym znaleźliśmy się zaraz po wydostaniu z labiryntu. 

-Jak się czujesz?- pyta siedząca obok mnie Lenvie. Podnoszę się i rozglądam po ogromnej przestrzeni. Nie ma wszystkich. Z pewnością brakuje kilku twarzy.

-Gdzie Greg?- pytam w pierwszej kolejności, chcąc dołożyć do pytania rzędem Maishe, Richa, Coltona, Nicka i Vee. Mam złe przeczucie. 

-Uprzedzając: Vee poszła z Richem badać prawy korytarz, Nick i Cole są w lewym. Gregor na własne życzenie chciał być w innym pomieszczeniu, ale nie jest daleko. 

-Dlaczego? Nie chciał ze mną zostać?- pytam zdziwiona decyzją czarnoskórego. On na pewno kłóciłby się, żeby tylko być jak najbliżej mnie. Zwłaszcza w obecnej sytuacji. 

-Stwierdził, że nie chce was budzić i pozostanie w serwerowni. To tamte drzwi.- Unoszę wzrok na białe wrota, które z pewnością nie należałyby do lekkich, gdyby ktoś postanowił je podnieść i przenieść. Masywne, metalowe przejście widnieje w szklanej ścianie, przez którą dostrzegam jasną czuprynę Maishy. Przyglądam się siostrze z ciekawością. Fruwa, jak pracowita pszczoła, z kąta w kąt. Przeciera spocone czoło. Coś mi w niej jednak nie gra. Co się w niej zmieniło? Ma zabandażowaną dłoń, jej piegi na twarzy- wydaje mi się, że ich ubyło i ten dziwny uśmiech. Ona się uśmiecha, ale lekko, prawie niezauważalnie. To coś, jakby grymas. 

-Nie jest z nim dobrze.- wzdycha Lenvie. Wyrywa mnie z domysłów. Jej czarne włosy opadają kaskadą na drobne ramiona i prawie sięgają pasa. Mogłaby je centymetr przyciąć. Mogłaby również wyszorować brud spod paznokci, zmyć pył z twarzy i sprać krew z ubioru. Tylko nie może. Opiera się o ścianę tuż obok mnie i cały czas przygląda śpiącemu nieopodal Holdenowi. Jak zaczarowana nie może oderwać od niego wzroku. Jakby był jedynym dostrzegalnym obiektem w jej życiu. Jej skoncentrowanie na cel tak bardzo mnie irytuje. Irytuje, bo ja jestem rozbita na tysiące kawałków, które lecą w całkowicie innym kierunku.

-Kiedy uciekał zaatakowały go i jeden naruszył jakąś ważną tętnice w udzie. Maisha mi to tłumaczyła, ale mało z tego wiem. Zrozumiałam tylko tyle, że krwawi i powoli się wykrwawia. Ona stara się to zahamować, ale tutaj nie ma do tego warunków. Sama wiesz, jaką ma apteczkę. To i tak dużo.

- Muszę go zobaczyć!- obwieszczam porywczo i zrywam się do siadu. Rwanie się wzmaga, a mnie ogarnia pulsujące dudnienie. Dobiega gdzieś ze środka głowy i otumania moje zmysły.

-Mavis.- Lenvie zaczyna umęczonym tonem. Patrzę na nią, a potem spoglądam na swoją usztywnioną kończynę. Dochodzi do mnie, że nie jestem stalowa i jeżeli wstanę i źle stanę, moja kość znów pęknie w pół. Jedyne, co mogę zrobić, by nie przynosić nikomu zbędnych przykrości i problemów , to bezsilnie leżeć i czekać na informacje od Maishy. Wędruje wzrokiem na przeszklone pomieszczenie. Maisha nie jest tam sama. Ktoś jej pomaga. Kasztanowe włosy i wściekły wyraz twarzy migają tylko z jednej strony blondynki, na drugą. Wirują tam między sobą, jak lekarze podczas operacji. Ja czekam. Czekam ogarnięta dokuczliwym niepokojem. Kaya jej pomoże, czyż nie?

SERUMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz