2B/25

558 55 16
                                    


Zapach w mniejszym, od poprzedniego pomieszczeniu, jest nieznośny. Ostra woń różnych medykamentów, wdziera się do moich nozdrzy i podrażnia nabłonek węchowy. Niesie mnie Richard, a Nick asekuruje dyndającą nogę, którą uprzednio szczelnie zabandażowała Maisha. Widzę, jak poprzestawiane są stoły. Widzę, że ktoś musiał przenieść, wnioskuje, ciężkie komputery, w inne kąty pomieszczenia, tym samym robiąc miejsce dla rannego Gregora, który teraz leży na dwóch złączonych ze sobą blatach, koloru mroźnego srebra. Jego ciemna skóra nabrała sino-niebieskiego kolorytu. Przypomina mi tak bardzo Rose. Kaya zamyka za nami drzwi i ustawia się, jak stróżujący pies, tuż obok nich. Maisha zmęczonym wzrokiem obiega moją osobę. Tylko ogólnie bada mój stan. Nic nie mówi. Przenosi duży fotel, na czterech kołach wprost pod nogi Adlera. Richard ostrożnie usadawia mnie w czarnym, lekko zakurzonym siedzisku i zaczyna pchać w stronę rannego. W moich oczach zaczynają tlić się słone łzy, choć jeszcze nic się nie wydarzyło. Jeszcze. Jednak czy jego los nie jest już przesądzony? Po cóż Kaya miałaby mówić, że zaprasza mnie na ostatnią rozmowę? Biorę się w garść i przełykam pulsującą gule, która próbuje rozsadzić mi gardło.  Maisha szepcze coś Adlerowi na ucho i kładzie swoją zabandażowaną dłoń na moim ramieniu. Widzę ich tylko kątem oka. Biorę głęboki wdech i wbijam swój wycieńczony wzrok w smutne, śpiące oczy Gregora. Nie spoglądam na odchodzącego Richarda. Ignoruje odgłos stóp Nickolasa, który również wychodzi z pomieszczenia, prawdopodobnie ciągnięty przez Kaye. Maisha wyciera swoją rękę w kawałek szarego materiału i także opuszcza pomieszczenie, posyłając mi spojrzenie pełne współczucia. Pozostaje sama. Ogarnia nas smutna cisza, której nie umiemy przerwać. Ani ja, ani on. Obydwoje wiemy, jak przebiegnie nasza rozmowa. Słowa niewypowiedziane nie ranią tak bardzo. 

-Mavis...- zaczyna ochrypłym tonem. Wygląda, jak upadły olbrzym. Zaczyna pękać mi serce. Nie mogę się powstrzymać i daje upust pierwszej fali łez i szlochów. Myślałam, że wytrzymam trochę dłużej, ale niestety. Zmęczenie, nastrój i coraz szybciej kurczące się grono przyjaciół zaczyna mi wyraźnie doskwierać. 

-Nic ci nie będzie!- krzyczę smutno i chwytam go za ciemną dłoń, która bezradnie leży tuż obok tułowia. Mówię do niego? Czy do siebie? Kogo próbuje zapewnić? Kogo oszukuje? Dostrzegam liczne rany na głowie, przecięcia na rękach i powód, dlaczego wkrótce odejdzie. Bo muszę się liczyć z faktem, że to naprawdę może się wydarzyć. Nogawka jego spodni jest rozcięta, a na wierzchu dostrzegalne są trzy dziury, o średnicy kilku centymetrów. Krwawią i są obrośnięte żółtym nalotem. W ich wnętrzu tli się czarna maź, zupełnie taka, jaką były oplecione cieniste stwory.  Jak mogło do tego dojść w tak krótkim czasie? To był moment, który sprawił, że Gregor zniknął z listy. Chwila, która przekreśliła go na zawsze. Byłam na wpółprzytomna. Co mogłam zrobić? Mogłam nie wpaść w pułapkę w tak idiotyczy sposób. Mogłam nie stanowić potem balastu. Beze mnie biegłby znacznie szybciej. Beze mnie może by dzisiaj nie umierał.

-Dobrze wiesz, że to nieprawda. To nie są zwykłe ugryzienia. To kwas.- każde jego słowo, to walka. Walka o tlen, walka o cząstkę energii, by mógł zachować świadomość jeszcze chwilę. By mógł się stosownie pożegnać. Nie myślę racjonalnie. Słowa wylewają się z moich ust, jak popadnie, nie przechodząc najpierw żadnej formy cenzurowania. Staje się nieporadnym dzieckiem, nie pierwszy raz zresztą.

-Jesteś mi najbliższa.- zaciskam mocno powieki i zaczynam nieporadnie kręcić głową, pokazując mu, by przestał mówić.- Zwłaszcza tu i teraz. Minęło tyle czasu, kruszyno.- podnosi swoją dużą, chropowatą dłoń w kierunku mojej twarzy. Przykładam ją sobie do policzka sama, czując jak każdy jego mięsień drży z wysiłku. Jego nic nie mogło zabić. Nic nie mogło powalić. Umiera przez trzy dziury po zębach. Oblany cały potem, blady, wycieńczony w agonii. 

SERUMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz