Odkąd tylko rozpoczęła się apokalipsa, ślepo wierzyła, że nic więcej nie zdoła jej już zaskoczyć. Że samo rozpowszechnienie się śmiertelnej choroby, która zamieniała ludzi w krwiożercze bestie o kanibalistycznych zapędach, było najgorszym co mogło się przytrafić ludzkości. W momencie, w którym przeciwko żywym wychodziły te potwory, stopień niebezpieczeństwa sięgał najwyższego limitu.
Ten zdawał się jednak przechodzić na kompletnie inny poziom, gdy w świecie wypełnionym chodzącymi trupami, żywi mordowali innych żywych.
Patrzyła z niedowierzaniem na dwa zwęglone ciała, leżące samotnie na betonie przy bocznym wyjściu z bloku A. Z poczerniałych fragmentów skóry ulatywał jeszcze dym, a miejscami kości wystawały przez rozmiękłe, odchodzące od nich mięso. Nad trupami latały już muchy, zachęcone zapachem truchła...
Nie potrafiła przyswoić tego obrazu. Przed oczami miała miejsce zbrodni, bo właśnie to skrywało się za tą tragedią. Ktoś z zimną krwią zamordował dwóch mieszkańców więzienia, Karen i Davida, a następnie polał ich ciała benzyną i podpalił...
Riley czuła przerażenie. Nigdy nie podejrzewałaby osób zamieszkających więzienie o skłonności mordercze, toteż wskazanie podejrzanego graniczyło właściwie z cudem.
— Tutaj ich znalazłeś? — głos Ricka był cichy, ale wyraźnie świadczył o szoku, który obecnie przeżywał szeryf. Starał się za wszelką cenę zachować spokój, jednak w obecnej sytuacji było to właściwie niemożliwe.
— Chciałem sprawdzić, jak trzyma się Karen...
Tyreese łkał cicho na ziemi, klęcząc między dwoma trupami. Wbijał przepełnione bólem spojrzenie w zniekształconą, przepaloną twarz ukochanej. To właśnie jego wrzask usłyszała Riley, gdy razem z Darylem poczuli zapach swądu. Gdy dotarli na miejsce, mężczyzna krzyczał z rozpaczy, płacząc nad ciałem kobiety.
Rick przyszedł chwilę później, także zaalarmowany przez hałas. Carol jako ostatnia odnalazła miejsce zbrodni, a teraz stała z boku, wbijając zszokowane spojrzenie w sylwetkę zawodzącego mężczyzny.
— Zobaczyłem na podłodze krew... — szepnął Ty, wskazując na oślep dłonią w kierunku drzwi. Między ciałami, a przejściem na blok, rozciągały się dwa ślady świeżej krwi. To morderstwo musiało wydarzyć się niedawno. Tyreese przetarł twarz dłońmi, po czym podniósł się na nogi i krzyknął łamiącym się głosem. — Ktoś ich tu zaciągnął i spalił!
Nie potrafiła nawet wyobrazić sobie, przez co przechodził. Była w stanie zrozumieć jego ból, jego rozpacz, sama w końcu również tego kiedyś doświadczyła... ale odkryć tę okropną zbrodnię w ten sposób? Będąc przekonanym, że jego ukochana otrzymuje właśnie odpowiednią pomoc, aby móc wrócić do zdrowia?
Kto byłby w stanie dopuścić się tak przeraźliwego czynu?
Tyreese odwrócił się gwałtownie, a stojący za nim Rick drgnął niespokojnie. Czarnoskóry wskazał w szeryfa palcem.
— Jesteś gliną. — warknął, głosem zachrypniętym od wrzeszczenia. — Masz znaleźć winnego. Znajdź go i przyprowadź do mnie!
— Dowiemy się, kto to zrobił. — Daryl sięgając do ramienia Tyreese'a, który wpatrywał się maniakalnym wzrokiem w twarz Grimesa. Czarnoskóry wyrwał się z uścisku myśliwego, kompletnie pochłonięty przez chęć własnoręcznego przeprowadzenia zemsty.
— Słuchaj, wiem co przechodzisz... Rozumiem to, bo sam to przeżywałem. — Rick powiedział, chcąc uspokoić zrozpaczonego mężczyznę. — Może zrobić się niebezpiecznie, gdy...