Ciemność ogarnęła mnie swoimi szponami na długie minuty. Wiedziałam, że żyję - choć dałabym wiele, aby niespokojne, drżące oddechy wydostające się spomiędzy moich popękanych warg były tymi ostatnimi. Powietrze drażniło moje płuca, przemykało przez nie świszczącym, chłodnym powiewem. Byłam przekonana, że serce nie nadąży z pompowaniem krwi i za moment eksploduje przez intensywność swojej pracy. Łupało mnie w klatce piersiowej, obijało się o żebra, gryzło bolesnymi skurczami, przez które co chwila podrygiwałam. Nie miałam zupełnie żadnej kontroli nad moimi odruchami, tak jakbym po prostu zastygła wewnątrz własnego ciała, które postanowiło na swoj sposób zareagować na rozgrywające się dookoła wydarzenia.
Nic nie widziałam, choć czułam, jak oczy pieką mnie za każdym razem, gdy przez mrugające szybko powieki przepływały gorące łzy. Nic nie słyszałam, ale przez ogłuszające dzwonienie, które napadło moje bębenki przez przeżyty szok, usilnie dobijały się odległe dźwięki rozgoryczonego zawodzenia. Nie czułam bólu, który pulsował w moich dłoniach, w paznokciach wbijających się w twarde podłoże i zatapiających w rozlanej krwi.
Skubiący skórę mróz nie był mi wrogiem. Smagał mokre od łez policzki i dawał złudne uczucie komfortu, który na dłuższą metę i tak nie miał żadnego znaczenia. Nic nie miało znaczenia.
Otępiała, nieobecna, oderwana. Czułam, że jestem gdzieś daleko, choć otaczający mnie świat uparcie próbował usidlić mnie w swojej pułapce. Na moment, choć bardzo krótki, odpłynęłam daleko stąd, daleko od stłumionego odgłosu pękającej czaszki, od niezrozumiałego mamrotania mojego umierającego przyjaciela. Śmiech Negana, ciężkie oddechy towarzyszące każdemu kolejnemu uderzeniu, mokre dźwięki tkanek zrywanych ze skalpu przez drut kolczasty.
Jak dotąd nie dane mi było doświadczyć nieco bardziej mrocznego wydania strachu, czy smutku. Przerażenie mnie paraliżowało, zaślepiało i ogłuszało, uniemożliwiało mi zdrowe myślenie i szybką, logiczną reakcję. Własne emocje sabotowały moje działania i najczęściej doprowadzały do istnej klęski w mojej głowie. Nie potrafiłam nakierować ich w taki sposób, aby pomogły mi znaleźć drogę ucieczki... nie, one tylko popychały mnie głębiej w otchłań.
Ale w tamtej chwili coś mnie dotknęło. Jakaś wewnętrzny, zduszony głos odezwał się do mnie swoim nienaturalnym, budzącym grozę tonem. Był zimny i szorstki, obsypywał plecy gęsią skórką, przywodził na myśl same okrutne obrazy... Mówił do mnie. Wypowiadał się za pomocą moich własnych myśli, brutalnie wykorzystywał kłębiące się we mnie uczucia, aby odpowiednio je ukierunkować. Utrzymywał mnie w tym stanie oderwania, wbrew mojej woli.
To był mój głos.
Płomień, tak bardzo słaby i umierający, zatlił się na nowo. Targająca mną rozpacz spotkała na swojej drodze silnego oponenta, który odgonił ją na bok, odsłonił mi oczy. Na wierzch, z ciemnych, głębokich zakątków mojego umysłu, wypełzło uczucie którego przez całe życie za wszelką cenę się wyrzekałam. Uczucie, którego się wstydziłam, które, jak byłam przekonana, sprowadzi mnie na złe tory i doprowadzi do istnej katastrofy. Nie chciałam go, walczyłam z nich na wszelkie sposoby, bo wierzyłam, że nie mogę go urzeczywistniać. Gryzło się z moimi przekonaniami, drażniło mój kręgosłup moralny, wyniszczało od środka i wprowadzało w moim życiu zamęt.
Ale nie potrafiłam go już dłużej powstrzymać. Nie byłam w stanie. Drżałam, czując jak jego drapieżne łapska dosięgają mnie, wyłaniając się z wnętrza chaosu w mojej głowie. Inwazyjna odsłona rozgoryczenia ukazała mi czysty obraz całej sytuacji. Pozwoliła mi dostrzec to, co właśnie miało przede mną miejsce.
Zbudziła nienawiść, i to taką w najgorszym wydaniu. Jak instynkt pierwotny, przejmujący kontrolę nad całym ciałem i podsuwający cel swoich działań na podstawie wewnętrznych potrzeb.