Ból najczęściej przywodzi do umysłu negatywne skojarzenia. Kojarzy się z czymś złym, co powoli wyniszcza człowieka, lub sprowadza go na naprawdę mroczne tory. Ten psychiczny z reguły postrzegany jest w wyjątkowo ciemnych barwach - kojarzy się człowiekowi z wewnętrzną męką, z ciężarem opadającym na serce wskutek traumatycznych wydarzeń, bądź krzywdy wyrządzonej przez inną osobę. Wywołuje go wiele czynników - może być to jedno słowo, nieodpowiednia uwaga, złośliwy komentarz, nieoczekiwana reakcja, lub krzywe spojrzenie. Lista ciągnie się w nieskończoność. Ten rodzaj bólu kojarzy się z ciężką rehabilitacją i czasochłonnym, trudnym dojściem do siebie. Bo przecież słowa bolą bardziej, niż czyny. Psychika ludzka jest skomplikowana, a w przypadkach niektórych - dodatkowo bardzo krucha. Czasem jedno, pozornie nieistotne wydarzenie jest w stanie wpłynąć na czyjeś życie i odmienić je na zawsze. Stres pourazowy może zmienić człowieka nie do poznania i sprawić, że już nigdy nie będzie przypominał samego siebie. Stanie się wyłącznie pustą skorupą, przepełnioną zduszonym wewnątrz bólem i cierpieniem uniemożliwiającym podniesienie się na nogi.
Ale ból fizyczny nie musi natychmiast oznaczać czegoś złego. Choć najczęściej przywołuje na myśl obraz ogromnego cierpienia spowodowanego wypadkiem, ingerencją drugiego człowieka, bądź wpływem samego zainteresowanego, ból fizyczny ma także pozytywne strony. Nawet, gdy przybijająca, mroczna rzeczywistość pogrąża cię i sprawia, że postrzegasz świat wyłącznie w ciemnych barwach, ból towarzyszy ci jako dowód tego, że wciąż czujesz. Że mimo pustki zalegającej wewnątrz złamanego tragedią człowieka, coś nadal czyni cię żywą istotą. Żywą, czującą istotą.
Bo gdy wszystko inne zawodzi, a ty nie jesteś pewien, co jest prawdą, a co wyłącznie ułudą twojego umysłu, ból pojawia się znienacka aby sprowadzić cię na ziemię.
Bo ból jest namacalny. Bo ból jest prawdziwy. Bo ból udowadnia ci, że twoje ciało jeszcze nie umarło, a umysł wciąż poprawnie odbiera bodźce zewnętrzne.
Bo ból sprawia, że wiesz, że wciąż żyjesz. A Riley była niemal przekonana, że właśnie umiera.
Pierwszym zmysłem, który udało jej się odzyskać, był słuch. Hałas rozpadających się elementów konstrukcji budynku, który wskutek eksplozji niemal zrównał się z ziemią, mieszał się z zagłuszonym, tak bardzo znienawidzonym charczeniem nieumarłych. Gardłowe dźwięki zbliżających się trupów przywodziły na myśl odgłosy budzące w człowieku dyskomfort. Jak drażniące bębenki piski, skrzypienie drzwi, albo drapanie paznokciami po tablicy. Porównania te były niemal absurdalne - w świetle wirusa, który objął cały świat i zmienił ludzkość w krwiożercze bestie, wspomniane przykłady byłyby jak miód na uszy. Wszystko byłoby lepsze, niż pogłos śmierci nadchodzącej powoli w stronę żywego. Śmierci, która miała gwałtownie wyrwać z niego ostatni dech, rozerwać jego skórę, doprowadzić do wylewu krwi. Zarazić. Riley nie była w stanie ocenić, z której strony dochodziło do niej warczenie nieumarłych i szuranie niezliczonej ilości par stóp o pokryty gruzem beton. Odnosiła wrażenie, że odgłos ten wydobywał się praktycznie zewsząd. Tak, jakby była otoczona.
W kolejnej chwili poczuła w ustach charakterystyczny, żeliwny smak krwi, do którego zdążyła się już właściwie przyzwyczaić. Próba przełknięcia juchy była brutalnym uświadomieniem, że coś blokowało jej gardło. Oprócz krwi, w jej jamie ustnej zalegała warstwa pyłu, który osiadł na dnie tchawicy i uniemożliwiał zarówno nawilżenie dróg oddechowych, jak i wzięcie porządnego oddechu. Z jej ust wydarł się gardłowy jęk, który miał być żałosną próbą udrożnienia zasypanego kurzem gardła. Jakim cudem jeszcze się nie udusiła, skoro nie była w stanie dostarczyć sobie odpowiedniej dawki powietrza?
