Powrót do osady okazał się wyjątkowo ubogi we wszelkie incydenty, które, jak Jason się obawiał, spotkają Riley gdy tylko dziewczyna ruszy w samotną wędrówkę do domu.
Prawdę powiedziawszy jedynym urozmaiceniem jej marszu przez las było napotkanie na swojej drodze wrośniętego w drzewo nieumarłego. Potwór po części stał się elementem pnia; z nogami obrośniętymi dywanem rozpościerającego się tuż przy ziemi mchu, a także hubą wrastającą się w ramiona sztywnego. Z odległości ciężko było nawet dostrzec tę człekokształtną istotę, gdyż utknięcie w pułapce rozłożystego dębu odebrało szwendaczowi możliwość poruszania się. Bestia tkwiła więc uwięziona pod grubą warstwą pokrywającej jej stopniowo kory drzewnej, niezdolna do wyrwania się ze szponów natury.
Pojawienie się na horyzoncie żywego człowieka zbudziło potwora z letargu zrodzonego z bezruchu. Riley omal nie dostała zawału, gdy coś, co w pierwszej chwili uznała po prostu za fragment drzewa, niespodziewanie drgnęło i zaczęło na nią warczeć. Dziewczyna zganiła się w myślach za przeoczenie tej, wbrew pozorom, niebezpiecznej przeszkody. Potem złapała mocno swój nóż i zakończyła pośmiertny żywot drzewnego umarlaka jednym, silnym ciosem w skroń.
Poza tym jednym nieoczekiwanym spotkaniem, Riley nie przydarzyło się po drodze kompletnie nic. Co prawdopodobnie było jednym z niewielu uśmiechów losu w jej kierunku, zważywszy na fakt, że zalegające w jej zabałaganionym umyśle sterty niepoukładanych myśli z powodzeniem naruszały jej zazwyczaj w pełni aktywne pokłady czujności. Myślała dużo i intensywnie, a w efekcie większą część swojej podróży pokonała z głową w chmurach. Jej nierozważność mogła ją bardzo słono kosztować, ale najwidoczniej świat miał dla niej na tamten moment inne plany.
— Wszystko w porządku? — było pierwszym pytaniem, które Rick Grimes zadał jej, gdy powitał ją przy bramie Alexandrii. Choć wzburzenie zaistniałe wskutek kolejnych potwornych czynów jakich tego dnia mógł być świadkiem zdawało się spłynąć z niego wraz z warstwą potu i krwi zmytej pod prysznicem, twarz szeryfa wciąż nosiła głębokie znamonia odciśniętych na nim przeżyć. Riley ze smutkiem uświadomiła sobie, że ostatnie tygodnie były dla Ricka jak przyspieszony proces starzenia. Zmarszczki wokół jego zapuchniętych, podkrążonych oczu sprawowały rolę bolesnego wskaźnika lat, o które to, jak dziewczynie się wydawało, szeryf postarzał się w ciągu dosłownie kilku dni.
— Tak. Zrobiliśmy wszystko co się dało. — dziewczyna zaoferowała w odpowiedzi dokładnie te same słowa, którymi wcześniej Jason ocenił efekty ich pracy. — Sądzę, że jest duża szansa, że to łykną.
— Dobrze by było. Mam nadzieję, że zdobędziemy dzięki temu wystarczająco dużo czasu aby zastanowić się jak sobie z tym całym Victorem poradzić. — szeryf zdradził swoje przemyślenia. Ich dwójka ruszyła z wolna przez ulice Alexandrii, uważnie obserwując mijanych po drodze mieszkańców, którzy wciąż nie otrząsnęli się z efektów pozostawionych przez pokaz władzy Negana. — Słuchaj... wiem, że Jason finalnie nie okazał się tym, za kogo go uważałaś, ale to ty miałaś z nim ostatecznie najwięcej do czynienia. Myślisz, że możemy mu zaufać?