Jason zbudził się z niespokojnym sapnięciem, wyczuwszy obok siebie czyjąś obecność.
Jego ciało—już mniej zszargane wydarzeniami pamiętnej nocy w bazie Maxa i zdecydowanie bardziej wypoczęte po ostatnich tygodniach biegania w tę i z powrotem za Riley—w minimalnym stopniu odzyskało jego normalne pokłady energii i gotowości. Wyrwał się gwałtownie ze snu, chociaż ten do spokojnych mimo wszystko nie należał, zaalarmowany odgłosem czyichś kroków, a potem delikatnym, ledwo wyczuwalnym przesunięciem kroplówki wpiętej w wenflon na grzbiecie jego dłoni.
Nie zdawał sobie sprawy z tego, że wcześniej, gdy leżał praktycznie nieprzytomny, jak martwy ciężar rozwalony na łóżku w lecznicy, przez pomieszczenie przewijał się ktoś przynajmniej co godzinę.
Aby upewnić się, że chłopak nadal żyje.
— Witamy ponownie wśród żywych — gdzieś z boku odezwał się spokojny, ciepły głos. — Już zaczęliśmy się zastanawiać, czy kiedykolwiek się obudzisz.
Jęknął pod nosem, zmuszając się do otworzenia oczu, bo jego powieki zdawały się dosłownie posklejane. Choć światło w pokoju było przygaszone, słabe, dostosowane do chwili, w której miałby odzyskać przytomność, i tak wydawało mu się boleśnie ostre i oślepiające. Pulsowało mu w głowie, a coś w klatce piersiowej ściskało go tak mocno, jakby jego żebra dosłownie miażdżone były przez imadło. Spróbował się poruszyć, podnieść, ale spotkał się tylko z silniejszym bólem rozprzestrzeniającym się na przestrzeni jego tułowia, wyduszając z niego kolejne, płytkie sapnięcie.
Pod głową miał coś miękkiego. Puszystego. Czystego. Cienki, ale ciepły materiał okalał również jego ciało. Dookoła roznosił się charakterystyczny zapach medykamentów, płynu dezynfekującego i słabej nuty krwi.
Zamrugał, powoli przyzwyczajając wzrok do jasnych ścian, obecnie przyćmionych nieco ze względu na porę dnia. Spojrzenie miał nieco przymroczone, zamglone i zamazane, przez co udało mu się wyłapać jedynie blady ognik czegoś, co podejrzewał, że było lampą stojącą w kącie pokoju, a także prostokątny kształt, przez który do środka przebijały się ostatnie promienie zachodzącego słońca. Okno.
W końcu zlokalizował źródło głosu i odnalazł dwie, człekokształtne postaci stojące przed łóżkiem. Jedna wysoka, podpierająca się pod boki, druga nieco niższa, z ramionami skrzyżowanymi na klatce piersiowej. Przełknął ciążącą mu na gardle gulę, spowodowaną tak długim, nienormalnym wręcz dla niego czasem spoczynku, krzywiąc się przy tym z bólu. Nie miał pojęcia jak długo spał, ale czuł się równie zdezorientowany co po krótkiej drzemce, która w jego przypadku zazwyczaj prowadziła do uczucia wylądowania w kompletnie innej czasoprzestrzeni.