Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Była rozdarta.
Poczucie dziwnej pustki i przeświadczenia, że ona i Daryl popełnili jakiś ogromny błąd, nie opuszczało jej nawet na chwilę. Gdy tylko sylwetka tego nieznajomego, jak sądziła, chłopaka, zniknęła w rwącym nurcie rzeki, zapragnęła z całych sił aby móc cofnąć czas. Przeprowadzić rozmowę z nim inaczej, zadać inne pytania, dowiedzieć się czegokolwiek więcej. Może gdyby jej własne imię wypowiedziane zostało wcześniej, wiele rzeczy potoczyłoby się inaczej. A ona dowiedziałaby się skąd chłopak ją znał i dlaczego tak desperacko chciał aby z nim poszła.
Nie powinna mieć Darylowi za złe jego impulsywnej reakcji, ale gdzieś w głębi duszy odczuwała żal, że myśliwy postąpił w ten sposób. Kierowało nim wyłącznie zmartwienie o nią, ukłucie strachu, że ktoś znów się na nią zaczaił, że wylądowała pod czyimś celownikiem. W jego gwałtownym zachowaniu widniało coś na wzór prawdziwego przerażenia - Daryl gotów był zrobić wszystko, aby utrzymać ją z dala od niebezpieczeństwa i nie pozwolić, by ktokolwiek złapał ją w swoje łapska.
Tylko, że Flint nie mogła odepchnąć od siebie myśli, że Jason wcale nie miał wobec niej złych zamiarów.
— Po raz pierwszy znaleźli się tak blisko osady. — głos Ricka wypełnił pomieszczenie ewidentnym zdenerwowaniem szeryfa. — Jak daleko to było? Trzydzieście mil? Dwadzieścia pięć?
— Lekko ponad dwadzieścia. — odpowiedziało mu chrapliwe mruknięcie Daryla.
— Cholera jasna...
Riley przesunęła się niemrawo na fotelu, wyczuwając na sobie intensywne spojrzenie Grimesa. Był wczesny poranek, parę godzin po feralnym doświadczeniu z czarnowłosym chłopakiem w lesie, i większość mieszkańców domu zebrała się w tym pomieszczeniu aby wysłuchać historii Riley i Daryla. Myśliwy sprawował rolę głównego mówcy, a była pani doktor odzywała się wyłącznie, gdy ktoś zwracał się bezpośrednio do niej. Zasypana natłokiem myśli, pytań i wątpliwości, przez większość czasu po prostu milczała.
W przeciwieństwie do tego tajemniczego chłopaka, ona i Daryl mieli podczas ucieczki przed sztywnymi naprawdę sporo szczęścia. Wydostali się z lasu bez szwanku, przez kilka mil podążali wzdłuż linii drzew, ukryci przed niepowołanymi oczami potencjalnych wrogów, których Daryl doszukiwał się tak naprawdę na każdym kroku. Znaleźli sprawny, stary samochód, dzięki któremu uniknęli konieczności maszerowania calą noc i zamiast tego dotarli do osady w zaledwie godzinę. Bramy Alexandrii otworzył im zniecierpliwiony Rick, który natychmiast zażądał wyjaśnień ich niespodziewanie przedłużonej nieobecności.
— Myślisz, że w pobliżu mogli być inni? — dopytywał Rick. — Znalazłeś jakiś trop, cokolwiek?
— Gnojek był tam sam. — Daryl pokręcił przecząco głową. — Przy wraku widziałem tylko jego ślady, więc nikt z nim raczej nie jechał. Ale to nic nie oznacza, Rick. Miał przy sobie walkie, a jakoś nie przemawia do mnie historyjka o odnajdywaniu innych ocalałych.