Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Baza upadała.
Trawiona przez szalejące, żywe piekło, które wspinało się wzdłuż jej ścian jak głodna bestia. Płomienie wylewały się przez okiennice, sięgając wysoko ku rozgwieżdżonemu niebu, wysyłając kłęby gęstego, czarnego dymu prosto w stronę wiszącego wysoko księżyca, który świecił nad płonącym budynkiem jak bezduszne świadek tragedii. Część bazy pochłonięta została już całkowicie przez rosnący ogień, ale front nadal pozostawał względnie bezpieczny, prawie nietknięty.
Max stał na czele grupy, stąpając wściekle po mokrej ziemi. Błoto pod podeszwami mieszało się z resztkami krwi i flakami rozrzuconymi dookoła całego terenu, tworząc nieprzyjemny dźwięk przy każdym postawionym kroku. Ostatnie sztuki nieumarłych wałęsały się tu i ówdzie jak zabłąkane psy, nieświadome kilku jednostek wysłanych do ostatecznego oczyszczenia okolicy.
Zacisnął szczękę z determinacją, przyglądając się scenie rozgrywającej przed jego oczami. Trzaski płomieni i ryk ognia zagłuszały wszystkie inne dźwięki, z wyjątkiem sporadycznego jęku metalowych konstrukcji wyginających się pod naporem ciężaru budynku i wysokiej temperatury. Czuł ciepło promieniujące z płonącego budynku, tak intensywne, że odczuwał mrowienie na skórze i irytujące pieczenie w oczach.
Ale przede wszystkim odczuwał wściekłość. Głęboką, nieokiełznaną wściekłość. Nie ból, nie smutek, broń boże nie rozpacz—a wypełniającą każdą komórkę jego ciała wściekłość.
Bo oto na jego oczach upadał dom jego, Zbawców, których miał pod swoim skrzydłem, a także wszystkich ludzi, którzy dla niego pracowali.
— No dobra, słuchajcie. — warknął, głosem zimnym i ostrym, przecinającym rozgrzane powietrze dookoła nich niczym nóż. — Bądźcie czujni, skupieni i pilnujcie się nawzajem. Nie wiemy, w co do cholery wchodzimy, ale musimy być gotowi na wszystko.
Twarze Zbawców, choć poruszone i widocznie strapione w migotliwym świetle płomieni, wyraziły zrozumienie i gotowość. Mężczyźni i kobiety zacieśnili uściski na broni, przygotowując się do ewentualnego starcia.
Po wymieniu zdecydowanego skinienia z Brucem, Max ruszył naprzód, wspinając się po wąskich, betonowych schodach prowadzących do ciężkich, mosiężnych drzwi wejściowych do wielkiego budynku. Z każdym pokonanym metrem skwar stawał się coraz bardziej intensywny, a powietrze gęstniało od gryzącego zapachu dymu i spalenizny—bo choć ta część bazy, którą desperacko chcieli przeszukać, nie upadła jeszcze pod naporem pożaru—ta druga, utopiona w szalejącym ogniu, powoli przedzierała się do kolejnych poziomów ich domu . Max i Bruce byli świadomi, że czas działał na ich niekorzyść, dlatego z każdym krokiem starali się jak najszybciej dotrzeć do celu. Wiedzieli, że muszą działać szybko, zanim ogień całkowicie ogarnie całą bazę.
Gdy dotarli do głównego wejścia do bazy, Max niemo dał znak swoim ludziom, aby się rozproszyli, a Zbawcy posłusznie zajęli pozycje za plecami swojego lidera. Wziął głęboki oddech, przygotowując się na to, cokolwiek miało powitać ich po drugiej stronie. Linia komunikacji z ludźmi wewnątrz została przerwana—ani on, ani nikt inny nie miał pojęcia z kim właściwie mieli do czynienia i w jakich liczbach prezentowała się siła przeciwnika.