Zbudził ją stłumiony odgłos czyjegoś śmiechu.
Poderwała głowę i otworzyła gwałtownie oczy, wypchnięta brutalnie z płytkiego snu i natychmiast ogarnięta zaalarmowaniem. Bolała ją głowa; tępe pulsowanie przedzierało się przez jej czaszkę i drażniło jej oczodoły nieprzyjemnym uczuciem. Może znów pracowała do późna i usnęła nad książkami, a cały następny dzień towarzyszyć jej będzie migrena...
Ale gdy otumaniony umysł powoli przyswajał szczegóły pokoju, w którym się znajdowała, jej serce zabiło mocniej. Bo nie obudziła się w swoim gabinecie w lecznicy. To nawet nie była Alexandria.
Riley poczuła jak dreszcz paniki na moment paraliżuje ją w miejscu.
Obrazy wspomnień ostatnich wydarzeń napadły na nią w jednej sekundzie. Zoe. Niekończące się tropienie Daryla. Opuszczony magazyn, Jason, wystrzał. Starcie ze snajperem, a potem...
Wzdrygnęła się, nieświadoma zbierających się w jej oczach łez. Coś zakłuło ją w środku; wbiło się w jej serce, dociskając je do żeber i niemal rozdzierając dudniący w strachu organ. Tak jak końcówka noża dociskana do rany, która zdążyła już się zagoić. Jak zasypywanie obrażenia solą, albo rozdrapywanie starego strupa.
Istniały dwie możliwości — albo to snajper zabił ją i wszystko, co widziała później, było wyłącznie pośmiertnym wyobrażeniem jej umierającego mózgu; albo całkowicie postradała zmysły i zaczęła widzieć niestworzone rzeczy.
To nie miało prawa bytu.
Wypuściła spomiędzy warg drżący oddech i ostrożnie podniosła się z kanapy, na której się zbudziła. Pomieszczenie przypominało jej niewielkie biuro albo gabinet: duże biurko, rząd metalowych szafek poustawianych pod ścianą, a także zasłonięte żaluzjami okna, ukrywające ją przed oczami przechodzących korytarzem jednostek.
Na oparciu krzesła zawieszona była czarna kurtka podszyta pomarańczową podszewką. Riley na dłużej zawiesiła wzrok na tym elemencie ubioru, ale w końcu potrząsnęła głową i podniosła się na nogi.
Nie miała pojęcia gdzie się znajduje. Słyszała stłumione głosy co rusz dochodzące do niej zza drzwi; cienie postaci idących korytarzem przebijały się przez żaluzje, upewniając ją w przekonaniu, że otoczona była naprawdę sporą liczbą osób. Mimo, że ci na zewnątrz jej nie widzieli — Riley i tak zastygała w kompletnym bezruchu za każdym razem, gdy tylko dostrzegała zarys postaci mijającej gabinet.
Im dłużej tam przebywała, tym bardziej klaustrofobiczny wydawał jej się gabinet, choć być może za niekontrolowane drżenie jej rąk odpowiadał sam fakt, że była tam sama. Bez zastanowienia podeszła energicznym krokiem do metalowych szafek stojących za biurkiem, pragnąc odnaleźć cokolwiek, co mogłoby posłużyć jej za broń. Do jej głowy wpadła jeszcze jedna myśl, która rozbudziła w niej nie tylko strach, ale również silną determinację do działania. Bo być może została gdzieś po drodze schwytana przez Zbawców i utraciła przytomność, a teraz znalazła się w którymś z ich posterunków lub, co gorsza, Sanktuarium. To by tłumaczyło dobijającą ją obcość tego miejsca.