xvi. martwe wspomnienia

751 63 27
                                    

     Mówi się, że słowa bolą bardziej niż czyny. Uderzają w człowieka z tak ogromną siłą, że są w stanie zadać mu ból znacznie gorszy, niż gdyby spotkała go krzywda fizyczna. Słowa niosą smutek, strach i rozpacz, a cierpienie wynikające z tych emocji moze z kolei zostać porównane do uderzenia w twarz, do postrzału, do oberwania nożem. Odczucia towarzyszące w takich chwilach są niemal wyniszczające. Unicestwiają wszelkie pokłady dobrej energii, odbierają zdrowy rozsądek, gaszą jakiekolwiek światełko nadziei, które nosi w sobie człowiek. 

     Emocje, zwłaszcza bardzo gwałtowne, bywają wręcz dla człowieka niebezpieczne. 

     A słowa, nawet te budujące krótkie, proste zdania, są w stanie kompletnie zniszczyć czyjś świat.

     Emily nie żyje.

      Riley wypuściła z ust niespokojny, drżący oddech i przymknęła powieki, na które nieustannie napierała nowa fala gorących łez. Czuła, że jej organizm balansuje na niebezpiecznej granicy - raz popada w kompletną apatię i buduje wokół niej otoczkę obojętności, by chwilę później zrzucić na nią bombę w postaci skrajnych, burzliwych emocji, które doprowadzają ją do histerii. Nie potrafiła uporządkować chaosu w swojej głowie, nie była w stanie zapanować nad rozgoryczeniem, które ją objęło.

     Emily nie żyje. 

     Wciąż słyszała w głowie zdławiony, drżący głos Ricka, który przekazał jej te tragiczne wieści zeszłej nocy. Szeryf pojawił się w lecznicy kilkadziesiąt minut po tym, jak opuścili ją John i Emily. Grimes przeniknął przez uchylone drzwi niczym zjawa, czaił się w ciemności, nie zdradził swojej obecności od razu, a Riley omal nie dostała zawału na widok jego bladej twarzy i szeroko otwartych oczu, w których tkwiły ciężkie łzy. 

     Nie uwierzyła mu, gdy powiedział, co się wydarzyło. W pierwszej chwili słowa te praktycznie w ogóle do niej nie dotarły. Tak jakby postrzegała je w kategoriach czegoś niemożliwego, co nie miałoby prawa bytu. Zadziałały na jej umysł niemal ogłupiająco - bo przecież jeszcze chwilę temu u mnie byli, powtarzała sobie gorączkowo, przecież dosłownie chwilę temu ich widziałam. 

     Ale gdy jej bariery wreszcie puściły, a świadomość pojęła, co właściwie mówił do niej Rick, jego przepełnione goryczą słowa ją praktycznie sparaliżowały.   

     Nie chciała w to uwierzyć. Nie mogła w to uwierzyć. Nie, gdy Grimes powtórzył to krótkie zdanie po raz drugi, a później trzeci, mówiąc stopniowo coraz głośniejszym i bardziej drżącym głosem. Nie, gdy w końcu złapał ją za nadgarstek i pociągnął odrętwiałą dziewczynę przez gabinet, a następnie zaprowadził ciemną ulicą Alexandrii w tylko sobie znanym kierunku. Nie, gdy jej oczom ukazała się grupa ludzi zebranych przy schodach do aresztu. Nie, gdy ujrzała zapłakaną Rositę, Eugene'a wpatrującego się wstrząśniętym wzrokiem w drzwi aresztu, Michonne kucającą przy chodniku i zasłaniającą sobie twarz dłońmi, oraz wielu Aleksandryjczyków, którzy szeptali między sobą i z mniejszym bądź większym szokiem przyglądali się scenie rozgrywającej dookoła...

     A później usłyszała jego krzyki. 

     Do tej pory na samą myśl o nich przechodził ją nieprzyjemny dreszcz, a w klatce piersiowej coś boleśnie ją ściskało. Bo każdy kolejny, rozdzierający gardło wrzask, ujawniał powoli skalę horroru, który rozegrał się tej nocy w areszcie. 

     Do tamtej chwili nie zdawała sobie sprawy, że człowiek jest w stanie wydawać z siebie tak przerażający dźwięk. Płacz złamanego Johna był niczym żałość zwerbalizowana w możliwie najbardziej łamiącym wyrazie. Był jak esencja smutku, strachu i niedowierzania, spotęgowanych do maksimum i rozdzierających jego słabe serce na pół. Płacz Johna był lamentem do tego bezwzględnego, brutalnego świata. Był przekleństwem w stronę losu, który postanowił odebrać mu to, na czym zależało mu najbardziej. 

𝐒𝐏𝐈𝐓𝐅𝐈𝐑𝐄━━ ᴅᴀʀʏʟ ᴅɪxᴏɴOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz