When my time comes around
Lay me gently in the cold dark earth
No grave can hold my body downI'll crawl home to her
— Jason? — Riley wykrztusiła w szoku, unosząc krótkofalówkę do ust drżącymi rękami. Słyszała w uszach gwałtowne bicie swojego serca, czuła jak przez plecy przebiega ją dreszcz. To musiał być on.
— Oh, a więc to jednak ty. Znakomicie, już obawiałem się, że trafiłem przypadkowo na jakiś inny kanał i właśnie podpisuję na siebie wyrok śmierci. — chłopak paplał od rzeczy, mówiąc bardziej do siebie niż do niej. — Halo Riley Flint, jesteś tam czy padłaś z wrażenia na dźwięk mojego głosu? — zapytał drwiąco, gdy dziewczyna przez dłuższą chwilę milczała.
— Jestem, jestem! — otrząsnęła się z wciąż obejmującego ją zdziwienia. Rozejrzała się szybko po pracowni, tak jakby obawiała się, że ktoś niepowołany może być świadkiem tej rozmowy. — Jakim cudem udało ci się uruchomić tę krótkofalówkę? Eugene nie zdążył jej całkowicie zreperować.
— Cóż, najwidoczniej naprawił ją na tyle, by kodowane połączenie miało szansę zostać nawiązane. Nie wymaga pełnej sprawności całego urządzenia, ale twój kolega nie mógł o tym wiedzieć.
— Nic ci nie jest? — pytanie wyrwało się z ust Riley, nim zdołałaby się ugryźć w język. Chodziła niespokojnie w tę i z powrotem po pracowni, wpatrując się intensywnie w krótkofalówkę. Wraz z wypowiedzeniem tych słów momentalnie ogarnęło ją nieprzyjemne odczucie, że martwi się o kogoś, kogo los nie powinien być dla niej strapieniem. Ale nie potrafiła zwalczyć swoich wewnętrznych trosk, gdy te były aż tak silne. — Ktoś ci pomógł? Opatrzył twoje rany?
— Wow, Riley Flint, znowu brzmisz tak, jakbyś się o mnie serio martwiła. Czuję się zaszczycony. — po drugiej stronie rozległo się drwiące prychnięcie. — Ale tak, jestem cały. Co prawda ci bandyci tak złoili mi skórę, że miałem wybity bark, szczęka boli mnie do tego stopnia, że nie jestem w stanie nic zjeść, a moje oko dalej wygląda tak, jakbym sobie do niego wlał czerwoną farbę... Ale nie martw się, nic mi nie jest, wszystko ze mną cacy.
Westchnęła cicho i ściągnęła razem brwi, ponownie przygnieciona poczuciem winy. Jego swobodny ton powinien być dla niej wystarczającą sugestią, że chłopak usiłuje po prostu zajść jej za skórę, ale jej własna skrucha pozostawała równie silna mimo to.
— Jason, ja... — zaczęła cicho, czując w gardle dławiące uczucie będące efektem nie tylko wyrządzenia mu krzywdy, ale też posądzania go o ewentualne zdradzenie ich mimo wykonanej razem pracy.
— Dobra dobra, bo jeszcze mi się tu zaraz rozkleisz, a teraz nie ma na to czasu. — przerwał jej, nim zdołałaby zdradzić mu swoje refleksje. — Mamy problem. Moi ludzie do was jadą.