— Czy możesz mi łaskawie wytłumaczyć jak to jest, że za każdym cholernym razem gdy się widzimy ty jesteś półżywa, pokryta czyjąś krwią i masz w oczach ten wyraz obłędu, jakbyś była gotowa odgryźć głowę pierwszej lepszej osobie która odważy się na ciebie spojrzeć?
— Najwidoczniej zagrożenia, które przyciągają mnie, przyciągają również was.
— Skarbie, ty nie przyciągasz zagrożeń. To ty jesteś chodzącym zagrożeniem.
Riley parsknęła cichym śmiechem i momentalnie tego pożałowała, czując spazm bólu przebiegający przez jej klatkę piersiową. Adrenalina, która zdążyła już w jej organizmie opadnąć, otworzyła również jej zaślepione do tej pory zmysły na prawdziwą skalę efektów wydarzeń zeszłej nocy. Flint czuła się tak, jakby przebiegło po niej stado bawołów, albo jakby ktoś przejechał po niej walcem.
Sam fakt, że była jeszcze przytomna, był dla niej sporym zaskoczeniem. Gdy ostatnim razem doświadczyła podobnych obrażeń, nie obudziła się przez prawie tydzień.
Siedziała zgarbiona przy okrągłym stoliku w niewielkiej restauracji, którą Tallahassee wybrał jako miejsce postoju. W lokalu śmierdziało stęchlizną, podłogę pokrywała warstwa brudu, potłuczonego szkła i błota, a wszystkie inne powierzchnie przykryte były kurzem. Ale było tam bezpiecznie i cicho.
Czyli restauracja spełniała wszystkie oczekiwania Riley.
Dziewczyna wpatrywała się nieprzerwanie w postać mężczyzny skrupulatnie przeszukującego szafki za barem. Tallahassee mruczał coś pod nosem, odrzucając za siebie wszystkie stare lub zepsute przedmioty i produkty, które uznawał za zbędne. Irytacja, która bardzo szybko ogarnęła go po nieudanych poszukiwaniach, udowodniła jej, że tak naprawdę niewiele się zmienił w ciągu ostatnich miesięcy.
Niespodziewane spotkanie jego i Columbusa wciąż było dla niej szokiem. To były te znajomości, które zdążyła już zamknąć — rozdziały, o których kontynuacji nawet nie śniła. Gdy rozdzielili się tę parę miesięcy temu, Riley z dziwnym spokojem pogodziła się z faktem, że ani jednego ani drugiego więcej już nie zobaczy. Mieli inne cele, inne priorytety — prawdopodobieństwo, że ich ścieżki znów się skrzyżują, było więc mało prawdopodobne.
A jednak zjawili się tam możliwie w najlepszym momencie — to jest gdy Riley odpływała już przez wyczerpanie. Zeskrobali ją z drogi, wsadzili do samochodu, a majacząca dziewczyna długo jeszcze myślała, że ma halucynacje. Dopiero gdy sfrustrowany Tallahassee chlusnął jej wodą w twarz, mając dość jej niezrozumiałego bełkotania, zbudziła się ze swojego szoku i otumanienia.
Zapytani o to, skąd się tam wzięli, odpowiedzieli, że potrzebowali przedostać się przez Georgię do Shelbyville, gdzie znajdował się rzekomo dobrze rozbudowany obóz ocalałych. Columbus powiedział, że udało im się dowiedzieć o tym miejscu przez transmisję nadawaną z wieży komunikacyjnej — wiadomość pojawiała się o nieregularnych porach i trzeba było mieć szczęście, aby dostać szansę na wyłapanie podawanych współrzędnych kanału, na którym można było dowiedzieć się czegoś więcej.