— Wydawali się mili, ale nie zamierzaliśmy tu długo zabawić. Gdy tylko wspomniałem o stolicy, ten dowodzący dupek wydał rozkaz, a cała reszta wyciągnęła na nas broń. Rozpętało się piekło i w ten sposób trafiliśmy tutaj.
-
— Zanim cię tutaj wsadzili... Nie widziałaś Tyreese'a?
— Nie.
— To dobrze. Mam nadzieję, że nie trafi do tego miejsca.
-
— Czarne auto z białym krzyżem na szybie. Próbowałem je śledzić. Naprawdę próbowałem.
— Ale żyje?
— Tak. Obie żyją.
-
Przygotowywali się do ponownej konfrontacji godzinami. Nie wiedzieli, w którym momencie ludzie z Terminusa powrócą, aby spełnić swoje plany dotyczące ocalałych. Ale musieli być gotowi na ofensywę. Musieli spróbować wywalczyć sobie stamtąd drogę ucieczki.
— Pomoże w walce na krótki dystans. Ale musisz pilnować, żeby krew nie zalała ci ręki. Wtedy może się wyźlizgnąć. — John mruknął pod nosem, pomagając Riley uzbroić się w prowizoryczną broń. Metalowy, długi element z bocznej ściany wagonu, który John praktycznie wyrwał z konstrukcji, znalazł obecnie swoje miejsce pod paskiem od zegarka dziewczyny. Przedmiot ten wbijał jej się boleśnie w skórę, ale na tamtą chwilę spełniał rolę broni. Musieli używać tego, co mieli pod ręką.
— Dzięki. — szepnęła, zginając lekko nadgarstek, by sprawdzić przyczepność metalowego elementu. Przełknęła ciężko ślinę na widok zaostrzonej końcówki. Kontakt ze skórą równoznaczy byłby brutalnym rozerwaniem tkanek. Dziewczyna podniosła na przyjaciela zaniepokojony wzrok. — Jesteś pewien, że dasz radę?
— Muszę dać radę. — wychrypiał John. Wyprostował się, zaciskając mocniej pasek od spodni, którym owinął sobie dłoń. Wykorzystał sprzączkę i metalowe elementy paska jako ostrza, które obecnie wbite w skórzany pasek, znajdowały swoje miejsce tuż przy knykciach mężczyzny. Podniósł na Riley poważne spojrzenie. — Innego wyjścia nie ma.
Był osłabiony przez chorobę, której konsekwencje wciąż dawały o sobie znać. Mimo to, zwalczał swoją słabość i zmuszał organizm do pracy na najwyższych obrotach, aby móc w pełni wykazać swoją siłę w walce z wrogimi jednostkami.
Dookoła ich dwójki słychać było odgłosy pracy. Wszyscy gorączkowo przygotowywali się do spotkania twarzą w twarz z ludźmi z Terminusa i do ucieczki z wagonu. Spodziewali się, że mogą zjawić się lada chwila; przez niewielką szparę w drzwiach mogli zauważyć, że w przeciągu ostatnich godzin zabierali z sąsiednich wagonów po kilka osób. Gdzie te były zabierane - nie dane im było się dowiedzieć. Jeszcze.
Wszyscy na moment zamarli, zaprzestając swoich czynności. Z zewnątrz docierały do nich głosy zbliżających się powoli ludzi.
— Idzie czterech — zakomunikował Daryl, który stał przy mosiężnych drzwiach i obserwował niewielki obszar przed wagonem.
— Wiecie, co robić. — Rick podniósł się na nogi i podszedł do drzwi. Miejsce tuż przy przejściu zajmował on, Daryl, a także rudowłosy mężczyzna o imieniu Abraham. Jako najsilniejsi z grupy mieli zaatakować jako pierwsza fala. — W pierwszej kolejności celujcie w oczy, później w gardło.
Pozostałe osoby rozproszyły się dookoła wejścia, gotując się do ofensywy. Słyszeli kroki wspinających się po schodkach ludzi, ich stłumione rozmowy. Riley nie była w stanie przełknąć guli w gardle, będąc pewną, że jej wariujące w klatce piersiowej serce zaraz doprowadzi ją do zawału. Bała się, ale była także zdeterminowana, aby wydostać się z tego miejsca. Nawet, jeśli oznaczałoby to, że po raz kolejny musiałaby zdobyć się na tak przerażającą ją rzecz jak zranienie drugiego człowieka.