vi. deklaracja

928 70 34
                                    

Wieczór był ciepły i spokojny. Granatowe sklepienie upstrzone było tysiącami drobnych, migoczących punkcików, które wspólnie budowały mapę gwiazdozbiorów. Zaszczytne miejsce wśród siatki gwiazd zajmował potężny glob, oblewający ziemię bladą poświatą, która w tamtej chwili spełniała rolę jedynego źródła światła na ulicach osady. Wbrew niekończącemu się napięciu i atmosfery lęku, które dopadły świat po wybuchu wirusa, Księżyc tego konkretnego wieczoru zdawał się na swój sposób uspokajać cały ten rozgardiasz i choć odrobinę zwalczać wiszącą w powietrzu zapowiedź kolejnej tragedii.

Przyglądała się najbliższemu Ziemi ciału niebieskiemu z delikatnym uśmiechem na zrelaksowanej twarzy. Po raz pierwszy od naprawdę bardzo dawna jej umysł wyzbyty był ze zwykle towarzyszących jej zmartwień o jutro, co przyjmowała z miłym zaskoczeniem. Nie była pewna, czy wpływ na jej beztroski spokój miały drinki wypite podczas imprezy powitalnej, które pozwoliły jej się rozluźnić i nieco rozerwać w towarzystwie przyjaciół, czy też może powoli docierająca do niej świadomość, że naprawdę znajduje się w bezpiecznym miejscu.

Ale z całą pewnością mogła stwierdzić, że dużą rolę w tym miał kroczący obok niej mężczyzna.

— Gdzie się podziewałeś cały dzień? — zapytała łagodnie, spoglądając na jego twarz. Kierowała nią nie tylko zwykła ciekawość, lecz również troska, która w przypadku Daryla towarzyszyła jej w mniejszym lub większym stopniu praktycznie od samego początku.

Daryl nie odpowiedział od razu. Wpatrywał się przed siebie z dłońmi wciśniętymi do kieszeni ciemnych spodni i w ciszy kontemplował nad jej pytaniem. Riley wiedziała, że równie dobrze może wcale nie doczekać się od niego odpowiedzi i fakt ten z jakiegoś powodu jej nie przeszkadzał. Cieszyła się, że myśliwy wrócił stamtąd gdziekolwiek się zaszył, był cały i zdrowy i był obok niej.

Niczego więcej nie potrzebowała.

— Polowanie, obchód terenu. — jego zachrypnięty głos dotarł do niej po dłuższej chwili. Daryl westchnął przeciągle i podniósł wzrok na Księżyc. — Spotkałem Aarona, przeszliśmy kawałek. Potem wróciłem tutaj.

Pokiwała na jego słowa, w duchu ciesząc się, że nie był sam. Nie wątpiła w jego umiejętności przetrwania, ale wiedziała też, jak niebezpieczny i zaślepiający może być gniew. Daryl opuścił Alexandrię w naprawdę paskudnym nastroju, a Riley raz już widziała jak ryzykownie zachowywał się, gdy nie potrafił zapanować nad swoimi emocjami i uciekał się do samotności.

W dodatku Aaron sprawiał wrażenie osoby godnej zaufania. Być może nie wyglądał na mistrza przetrwania, ale z całą pewnością nie pozostawiłby z tyłu kogoś, kto mógłby niechcący narazić się na niebezpieczeństwo.

Kobieta zmierzyła go uważnym spojrzeniem i zdecydowała się zaadresować jego niespodziewanie zjawienie się przy domu Deanny.

— Planowałeś wejść do środka?

Pokręcił głową i wydał z siebie ciche mruknięcie.

— Za dużo ludzi.

— To co tam robiłeś?

Spojrzał na nią wymownie, tak jakby zupełnie niepotrzebnie zadała to pytanie. Intensywność jego wzroku, w którym czaił się ten sam błysk co wcześniej, gdy wodził oczami po jej sylwetce, sprawiła że mimowolnie się wyprostowała. Była w tamtej chwili bardzo wdzięczna za panującą dookoła ciemność i fakt, że słabe światło Księżyca nie było w stanie ukazać dorodnych rumieńców na jej twarzy.

Spuściła nieco głowę i wbiła zawstydzone spojrzenie w asfalt. Beształa się w myślach za to, że myśliwy był w stanie onieśmielić ją jednym, krótkim spojrzeniem.

𝐒𝐏𝐈𝐓𝐅𝐈𝐑𝐄━━ ᴅᴀʀʏʟ ᴅɪxᴏɴOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz