— Pokaż mi.
Westchnęła cicho i podniosła spojrzenie na przypatrującego się jej mężczyznę. Normalnie surowe rysy twarzy nabrały jeszcze większej ostrości. Oczy pociemniały z gniewu, mocno zarysowana szczęka ściśnięta na tyle mocno, że pod skórą uwidocznił się jej kształt. Gniew nie był wystarczająco silnym słowem do opisania jego stanu.
Rick był wściekły.
Nie wytrzymała w końcu ostrości jego spojrzenia i niechętnie odsunęła z twarzy kosmyki włosów. Światło księżyca opadło na jej policzek, w pierwszej kolejności ukazując popękane naczynka, które pokryły jej skórę niczym czerwona pajęczyna. Gdy jednak całkiem zgarnęła włosy na bok, oczom szeryfa ukazał się rodzący złość widok. Prawe oko Riley wyglądało jak rozkwaszone jabłko; zapuchnięte powieki mieniły się w kolorach czerwieni, żółci i fioletu, a białko oka naszło krwią, otaczając zgaszoną źrenicę niczym krwawy pierścień. Bolało ją jak cholera, to można było stwierdzić bez dwóch zdań, nawet, jeśli sama gorączkowo temu zaprzeczała.
Rick jeszcze przez chwilę przyglądał się jej obitej twarzy, tak jakby próbował wyryć sobie ten obraz w pamięci jako kolejny dowód wadliwości Aleksandryjczyków. Następnie wyprostował się, zacisnął mocno pięści i głośno wypuścił powietrze przez nos.
— Próbowaliśmy go powstrzymać. — powtórzyła cichym głosem, chyba po raz dziesiąty od początku tej rozmowy. Tak jakby odczuwała potrzebę usprawiedliwienia się, jakby była przekonana, że musi to non stop powtarzać, bo inaczej nikt jej nie uwierzy. Choć chyba nikt nie miał już nawet najmniejszych wątpliwości względem Nicholasa i jego tchórzostwa. — Naprawdę, próbowaliśmy. Robiliśmy wszystko...
— Staraliśmy się. — siedzący obok niej Glenn zawtórował jej tak samo słabym, przybitym głosem. — A ostatecznie... patrzyliśmy, jak Noah umiera.
Naiwnie brali pod uwagę powrót do magazynu. Zanim załadowali Nicholasa do vana, przeszło im przez myśl, by wrócić tam i znaleźć Noah... i nie pozwolić mu zamienić się w jednego z tych potworów. Zarówno Riley jak i Glenn ocknęli się z tego pomysłu, otrzeźwieni świadomością, że po chłopaku najpewniej nie zostało zbyt wiele.
Kiedy powrócili do osady, Deanna czekała przy bramie, uśmiechnięta i szczęśliwa na myśl o kolejnym pomyślnym wypadzie. Gdy tylko ujrzała stan Glenna i Riley, od razu domyśliła się, że coś jest nie tak. Najpierw wpadła w histerię i jej mąż musiał dosłownie zawlec ją do domu... a przywódczyni osady nie pokazała się nikomu na oczy aż do samego wieczora.
Po dwudziestej pierwszej zapukała jednak do drzwi jednego z domów przypisanych grupie Ricka. Chciała rozmawiać z Riley, Glennem i Eugenem. Mówiła beznamiętnie, nie patrzyła na nich, niczym człowiek pozbawiony duszy. Potrzebowała wyłącznie świeżej relacji świadków śmierci jej syna.