— Ri. Hej, obudź się.
Wzdrygnęła się i otworzyła gwałtownie oczy, prostując się na swoim siedzeniu i rozglądając szybko zaalarmowanym wzrokiem. Jej niepokój spowodowany nagłą pobudką ustąpił miejsca krótkiemu westchnieniu ulgi, gdy zamiast zagrożenia trafiła na uśmiechnięte oczy Tary.
— Co takiego? — wydusiła z siebie i skrzywiła się, słysząc jak zachrypnięty był jej głos. Odchrząknęła i wyprostowała się, mrugając szybko aby całkiem się obudzić.
— Jesteśmy na miejscu. — oznajmiła ciemnowłosa, wskazując krótko na przednią szybę.
Riley podniosła gwałtownie głowę, na moment żałując swojego szybkiego ruchu przez ból jaki zapulsował w jej karku. Potarła obolałe wskutek niewygodnej pozycji miejsce i wbiła spojrzenie w obraz za szybą kampera.
Mur otaczający osadę na żywo robił jeszcze większe wrażenie niż na fotografiach. Wysokie, metalowe segmenty ukrywały wszystko, co znajdowało się po drugiej stronie, a potężna brama nie pozwalała nikomu niepozornemu dostać się do środka. Miejsce to wyglądało na naprawdę dobrze ochronione.
Wszyscy powoli wysypali się z kampera na zewnątrz. Riley wyłoniła się jako ostatnia i omal nie skręciła sobie karku na małych schodkach, wciąż otumaniona przez senność. Zanim zdążyłaby wyrżnąć twarzą w asfalt, stojący przy kamperze Daryl złapał ją za ramiona i przytrzymał w pionie.
— Oferma — mruknął pod nosem, ale gdy kąciki jego ust uniosły się lekko, Riley prychnęła z ironicznym uśmiechem. Myśliwy podał jej plecak i zatrzasnął drzwi kampera, po czym oboje ruszyli za grupą zbliżającą się powoli do bram Alexandrii.
Ekscytacja Riley mieszała się z naturalnym, całkowicie zrozumiałym niepokojem. Dziewczyna wciąż powtarzała sobie w myślach to, o czym opowiadał Aaron i Eric. A jednak nawet najszczersze zapewnienie o bezpiecznym domu przegrywało w walce z paniką zrodzoną wskutek obaw o los swój i swojej rodziny. Nikt z nich nie miał przecież pewności co tak naprawdę znajduje się po drugiej stronie bramy.
Aaron wyprzedził grupę wraz ze wspierającym się na jego ramieniu Ericiem. Ten pierwszy rzucał im przez ramię pokrzepiające, uspokajające spojrzenia, non stop zapewniając, że wszystko jest w porządku. Widział ich stłumiony strach i niepewność i chciał zapewnić ich, że nie spotka ich tam absolutnie żadna krzywda.
Niespodziewanie z metalowego śmietnika stojącego nieopodal bramy dotarło do nich skrobanie. Wszyscy w momencie obrócili się gwałtownie i wycelowali swoją broń w przedmiot. Śmietnik przewrócił się z łoskotem, a na ziemię wypadł wyrośnięty, tłusty opos.
Daryl wypuścił z kuszy bełt, który zabił dzikie zwierzę. W chwili, w której myśliwy poszedł po swoją zdobycz, bramy Alexandrii otworzyły się.
Za metalowymi prętami pojawiła się twarz mężczyzny. Facet w pierwszej kolejności zwrócił swój niespokojny wzrok na Dixona, który złapał oposa za ogon i podniósł go z ziemi. Wyczuwając na sobie spojrzenie obcego człowieka, Daryl spojrzał w stronę strażnika i pomachał zwierzęciem w powietrzu.
— Przynieśliśmy kolację.
Riley przymknęła powieki i odetchnęła ciężko. Spojrzała na niewzruszonego Daryla, zastanawiając się, czy mężczyzna naprawdę chciał podzielić się swoim łupem, czy może po prostu próbował rozluźnić jakąś atmosferę. Jeśli chodziło o niego - nigdy nie miała pewności, co właściwie motywuje jego czyny.
— Wejdźcie do środka. — Aaron zaprosił ich gestem dłoni, z trudem powstrzymując uśmiech na twarzy. Rick ruszył powolnym krokiem, wychodząc na front grupy. Cała reszta z małym ociąganiem poszła za jego śladem, a gdy wszyscy znaleźli się już w środku, brama zamknęła się za nimi z hukiem.