A/N: Rozdział nie jest poprawiany. Bardzo zależało mi na dodaniu go jeszcze dziś, więc jeśli natraficie na jakieś debilne błędy, wybaczcie mi je, proszę :)
A/N: pod rozdziałem dodatkowa wiadomość ode mnie - proszę najpierw przeczytać rozdział i nie scrollowac w dół. Uwierzcie, nie chcecie sobie tego robić.Szklana butelka roztrzaskała się w drobny mak, benzyna rozlała po drewnianej podłodze, a podpalona szmata, wetknięta wcześniej w szyjkę butelki, zadziałała jak zapalnik w tym prymitywnym granacie domowej roboty. Ktoś cisnął koktajlem Mołotowa w okno lecznicy, przy okazji podpalając wiszącą w karniszu zasłonę, a także ogarniając płomieniami stojącą zaraz obok ramy okna szafkę z antybiotykami.
Eugene odskoczył gwałtownie do tyłu, potknął się o własne nogi i zsunął po ścianie na podłogę. Oddychał ciężko, czuł jak serce wariuje mu w klatce piersiowej, a całe ciało ogarnia paraliżujący strach.
Flint szybko otrząsnęła się ze szoku i ogarnęła sytuację czujnym okiem. Zerwała z kozetki zwinięty koc i rzuciła go na ziemię, błyskawicznie odcinając płonącej plamie dopływ tlenu.
— Pomóż mi powstrzymać ogień, zanim zajmie cały gabinet! — syknęła w stronę wstrząśniętego Eugene'a.
— Co się dzieje? — wyjąkał, zatrwożony chaosem, który rozgrywał się na jego oczach.
— Jeszcze nie wiem, ale nasi potrzebują pomocy. — wycedziła przez zaciśnięte zęby, słysząc coraz głośniejsze wrzaski dochodzące z zewnątrz. — A nikomu nie pomożemy, jeśli sami tutaj spłoniemy. Eugene!
Wybałuszyła oczy, wpatrując się w jego nogę. Eugene podążył za jej spojrzeniem i dopiero wtedy zorientował się, że nie udało mu się w pełni umknąć zasięgowi ognia. Nogawka jego spodni powoli trawiona była przez płomienie.
Eugene wrzasnął i zerwał się na równe nogi, ogarnięty strachem i paniką. Riley krzyczała do niego, aby się uspokoił, jednak on kompletnie poddał się przerażeniu. Dziewczyna w końcu straciła cierpliwość; dopadła do niego, złapała za kołnierz i cisnęła nim o ścianę, przez co po raz kolejny upadł na podłogę. Flint zgarnęła pierwszą lepszą szmatę i rzuciła nią w płonącą nogawkę Eugene'a, przez co ogień umarł, a jego skóra przestała być narażona na oparzenie.
— Nie możemy tu siedzieć. — zawyrokowała Riley, patrząc na Eugene'a poważnym wzrokiem. Odwróciła się w stronę gabinetu i zaczęła przeszukiwać wszystkie szafki, szuflady, a przy okazji chaotycznie niszczyć porządek lecznicy. — Gdzie to jest...
Eugene nie słyszał jednak ani jej cichych przekleństw, ani brzdęków przesuwanych butelek, czy skrzypiących niemiłosiernie, starych szuflad, które Riley przetrzepywała niczym maniak. Jedyne, co jego uszy wyłapywały, to niekończące się wrzaski mieszkańców Alexandrii, a także odgłos kroków zbliżających się do drzwi gabinetu w zastraszającym tempie.
Riley zniknęła z jego pola widzenia i zanurkowała pod biurkiem w tej samej chwili, w której drzwi otworzyły się zamaszyście, a w progu stanął brudny, odrapany mężczyzna w poszarpanych ubraniach. Eugene zamarł, gd obłąkany wzrok dzikusa przebiegł przez pomieszczenie, aż w końcu utkwił na jego sparaliżowanej, leżącej pod ścianą sylwetce.
Brudas uśmiechnął się paskudnie, ukazując swoje pożółkłe zęby. W jego spojrzeniu błysnęły coś złego, groźnego. Zakrwawiona dłoń zacisnęła się na rączce maczety, która nosiła już ślady swoich poprzednich ofiar. Napastnik oblizał spierzchnięte, popękane wargi, głodny kolejnego morderstwa. Następnie ruszył ku swojej następnej ofierze, wznosząc zabójcze ostrze nad głowę, gotów do śmiercionośnego ciosu.