xiv. w imieniu zmarłych

390 44 11
                                    

          — Nie ma takiej opcji.

          Rick westchnął przeciągle, wyczuwając wzrok Daryla wywiercający dziurę w tyle jego głowy. Głos myśliwego i istota przekazywanych przez niego słów nieustannie towarzyszyły mu od ostatnich piętnastu minut. Dixon nie zamierzał ukrywać tego jak bardzo nie podobał mu się pewien drobny aspekt, który Rick zdecydował się zawrzeć w swoim planie, a o którym nie powiedział nikomu poza Michonne aż do ostatniej chwili.

          Tajemnice szeptane w kręgach ich grupy były na tamten moment najbardziej irytującym go tematem. 

          — Daryl, to nie jest w tym momencie kwestia dyskusyjna. — szeryf za wszelką cenę starał się utrzymać spokojne usposobienie. Nieustanna furia Daryla była wystarczająco chaotycznym czynnikiem w obecnych nastrojach ich grupy; jeśli sam lider straciłby cierpliwość, jego własne emocje przelałyby się na pozostałych ludzi, a na to nie mógł sobie teraz pozwolić. — Potrzebujemy do pomocy każdej pary rąk.

          — Nawet takiej splamionej krwią niewinnych ludzi? — Dixon warknął zimno, ciskając z oczu gromami.

          Ten sam temat ciągnął się między nimi od momentu, w którym zebranie w domu zostało zakończone po przedyskutowaniu kolejnej szokującej kwestii wyjawionej przez Tarę. Obecność Jasona wciąż pozostawała szokującą rewelacją (jak i wzbudzającą żądzę krwi w przypadku niektórych), ale wieści o innej społeczności istniejącej w zasięgu Negana, na moment zwróciła uwagę wszystkich w innym kierunku. 

          Oceanside

          — Posłuchaj, — Rick westchnął bezsilnie, przecierając dłońmi zmęczoną twarz. Zarówno rozmowa jak i upartość Daryla zaczynały go powoli męczyć, ale Grimes wiedział też, że myśliwy nie odpuści mu tak łatwo. Ich dwójka stała teraz naprzeciwko magazynu z bronią, którego pustka zakłócana była wyłącznie torbą przywiezioną przez Jasona. — Rozumiem twoje niezadowolenie, ale w tej chwili musisz odłożyć swoje uprzedzenie na bok. Potrzebujemy go, czy ci się to podoba czy nie. 

           — Jak cholera go-

          — Daryl! — Rick uniósł się niespodziewanie, rzucając przyjacielowi ostrzegawcze spojrzenie. — Wystarczy tego pieprzenia. Jason pomógł nam bardziej niż ktokolwiek mógłby się tego spodziewać. Zatuszował wyskoki Riley, ostrzegł nas przed przyjazdem Zbawców, zatarł twoje ślady a teraz jeszcze ukradł dla nas broń. — szeryf nawijał jak najęty, nie pozwalając Dixonowi wejść mu w słowo. — Nie musisz go lubić. Do tego nikt cię nie zmusi. Ale jeśli zależy ci na zakończeniu tej wojny i pozbycia się Zbawców raz na zawsze, to zaczniesz go tolerować.

          — On też jest Zbawcą. — Daryl syknął w odpowiedzi, mrużąc gniewnie oczy. — Niezależnie od tego czy od nich odszedł czy nie. Nie uwierzę w żadne jego bajeczki i z pewnością nie będę się z nim bratał.  — kontynuował wściekle, dając całkowity upust chaosowi siejącemu spustoszenie w jego umyśle. — Wiem, że innym też nie podoba się to, że go tutaj sprowadziliście... to było niskie zagranie, Rick, nawet w porównaniu do wszystkiego co zrobiłeś wcześniej. 

          — Próbuję utrzymać nas wszystkich przy życiu! — Rick odpowiedział Dixonowi dokładnie tym samym tonem. — To właśnie robię, Daryl. To robiłem od samego początku. Nie twierdzę, że wszystkie moje decyzje były dobre i wiem, że popełniłem dużo błędów, ale staram się, Daryl. Staram się. Staram się zakończyć wojnę ze Zbawcami raz a dobrze, staram się uratować nas wszystkich przed katastrofą i staram się odzyskać mojego syna! — jego oczy zabłysły niebezpiecznie przy ostatnim zdaniu. Rick oddychał teraz ciężko, zaciskał mocno szczękę i widocznie ledwo powstrzymywał się przed powiedzeniem czegoś, co mogłoby doprowadzić do kolejnej awantury z Darylem. — Jeśli jedyną drogą do osiągnięcia tego wszystkiego jest współpraca z kimś kto kiedyś był naszym wrogiem to owszem, nie zawaham się nią podążyć.

𝐒𝐏𝐈𝐓𝐅𝐈𝐑𝐄━━ ᴅᴀʀʏʟ ᴅɪxᴏɴOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz