i. prorok

880 67 16
                                    

Nieśmiałe promienie wschodzącego słońca oblewały wnętrze lecznicy, wdzierając się do środka przez duże okna. Poranki ostatnimi czasy bogate były w sprzyjającą pogodę - słońce przez większość czasu górowało na niebie, nieskalane nawet najmniejszymi chmurkami, ale raz na jakiś czas na okolicę spadał delikatny deszczyk, przynoszący ulgę zarówno roślinności, jak i ludziom. Mieszkańcy Alexandrii, niezależnie od zmian atmosferycznych, budzili się do życia wraz ze świtem, aby stawić czoła nowym wyzwaniom i ogromowi pracy, jaka przed nimi czekała.

Stary, zabytkowy zegar ustawiony w rogu gabinetu lekarskiego wskazywał godzinę piątą piętnaście, a ze staroświeckiego radia na parapecie leciała przyciszona, przyjemna dla ucha melodia z jednej ze znalezionych poza osadą kaset. Dźwięki gitary, perkusji i basu jednego z popularnych w latach osiemdziesiątych zespołów były jedynym, co wypełniało skąpany w ogólnej ciszy gabinet doktor Flint.

Szatynka siedziała za biurkiem z nogami opartymi na blacie mebla, odchylona na krześle obrotowym, z kubkiem parującej kawy w jednej ręce i pożółkłej, starej książce w drugiej. Zwężone oczy wodziły w całkowitym skupieniu po linijkach lektury, którą obecnie studiowała, zarówno w formie douczenia się jak i czystej przyjemności. W momencie, w którym zdobywanie wiedzy stało się dla niej formą relaksu, pochłanianie ogromnej ilości książek było jak bułka z masłem, choć pomiędzy własnymi obowiązkami nie miała na to zbyt wiele czasu.

Gdy już jednak udało jej się uszczknąć z doby choć kilkadziesiąt minut na odpoczynek, zwykle w pobliżu znajdował się ktoś, kto postanawiał udaremnić jej próby wyciszenia się.

Westchnęła głośno i przewróciła oczami, gdy zza ściany gabinetu dotarł do niej kolejny w ciągu ostatniego kwadransa trzask. Wbiła oskarżycielskie spojrzenie w regał z antybiotykami, maltretując wzrokiem bogu ducha winne pudełka z tabletkami, za którymi rozgrywał się prawdziwy rozgardiasz.

— Eugene! — zawołała, zbyt leniwa aby ruszyć się z miejsca i złożyć wizytę w pomieszczeniu obok. — Możesz być trochę ciszej?!

Przez chwilę się nie ruszała, próbując wyłapać jakiekolwiek inne dźwięki. Stłumiony odgłos przesuwanego mebla był jedynym, co usłyszała, nim ponownie zapadła całkowita cisza. Prychnęła cicho i ułożyła się wygodniej, ponownie zagłębiając się w książce.

Nie minęło pięć minut, a regał z lekami aż zatrząsł się przez mały wybuch, który rozległ się w sąsiednim pomieszczeniu.

— Eugene, do cholery! — krzyknęła Flint, ściągając gniewnie brwi.

Pracuję! — dotarł do niej jego stłumiony przez ścianę głos.

— Okej, możesz pracować odrobinę ciszej? — uniosła do góry brwi, mimo, że nie mógł jej widzieć. — Próbuję tu czytać!

To załóż stopery!

Parsknęła sfrustrowana i odłożyła książkę na blat, razem z kubkiem kawy. Poderwała się z miejsca, krzywiąc się nieco na zbolałe mięśnie, które wskutek zbyt długiego siedzenia w jednej pozycji jej zdrętwiały. Wyszła na niewielki korytarz, stanęła przed drzwiami sąsiedniego pokoju i bezceremonialnie otworzyła drzwi.

— Co ty wyprawiasz? — spojrzała na niego jak na kompletnego idiotę.

Sam zainteresowany stał nad szklaną aparaturą, nazywaną przez Abrahama zestawem małego chemika, z okularami laboratoryjnymi na oczach i palnikiem w ręku. Nie zwrócił uwagi na jej nagłe wtargnięcie do jego świątyni, zbyt skupiony na swoim kolejnym wynalazku, który ostatecznie mógł doprowadzić do wysadzenia całej lecznicy w powietrze. Riley w takich chwilach żałowała, że zgodziła się, aby urządził wolny pokój w przychodni na swoją pracownię.

𝐒𝐏𝐈𝐓𝐅𝐈𝐑𝐄━━ ᴅᴀʀʏʟ ᴅɪxᴏɴOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz