A/N: rozdział dedykuję @blackpantherxoxo - fakt, że zostawiasz komentarze pod KAŻDYM rozdziałem jest dla mnie niesamowitym motywatorem do dalszego pisania.
Jason powinien był domyślić się, że coś jest nie tak, już w chwili, w której przy bramie bazy nie spotkał żadnego strażnika. Wieża obserwacyjna pilnowana była przez kogoś dwadzieścia cztery godziny na dobę i nie było nawet chwili, w której teren otaczający społeczność nie byłby taksowany czyimś czujnym okiem.A przynajmniej tak było do tej pory.
Obserwacja ta zapaliła w jego głowie ostrzegawczą lampkę i rozbudziła zmęczony mózg do pracy na wyższych obrotach. Jason spędził poza bazą prawie dwie doby — droga powrotna z Królestwa, która docelowo miała zająć tylko kilka godzin, prawie kosztowała go życie. Po przekazaniu królowi nowych informacji, zobowiązaniu się do kolejnej wizyty za dwa dni, a także niefortunnym starciu z Darylem Dixonem, Jason udał się w drogę powrotną tylko po to, aby w połowie swojego dystansu natrafić na potężne stado rozrzucone na odległości niemal stu metrów. Nieumarli parli przed siebie, zachęceni jakimś hałasem — dźwiękiem do bólu przypominającym wybuch, a także widokiem płomieni rozlewających się nad koronami drzew w oddali.
Naturalnie, Jason nie byłby sobą gdyby nie postanowił zbadać źródła eksplozji. Nogi poprowadziły go przez las, sprawnie omijając puste, martwe spojrzenia sztywnych, którzy węszyli dookoła jak wygłodniałe psy. Pył wiszący w powietrzu, a także uderzający w jego zmysły swąd spalenizny i zepsutego mięsa podsuwały jego wyobraźni wiele obrazów, ale nic nie mogło przygotować go na to, co ujrzał na miejscu.
Budynek huty — miejsca, które jak Jason doskonale wiedział, znajdowało się pod ciągłą obserwacją jego grupy — stało w zgliszczach. Wielkie, betonowe bloki rozpościerały się wokół terenu otaczającego zniszczone miejsce. Być może fragmenty rozbitych fundamentów nie zrobiłyby na nim aż takiego wrażenia gdyby nie fakt, że pogorzelisko przykryte było warstwą krwi, pourywanych kończyn i wnętrzności, tworząc wstrząsającą mozaikę sceny rzezi.
— Chryste... — Jason mruknął pod nosem, wodząc wzrokiem po rozrzuconych gruzach z mieszaniną zdziwienia i niepokoju. Ukryty w cieniu jednego z niewielu nienaruszonych drzew, obserwował następstwa brutalnej masakry, która, sądząc po atakującym jego nozdrza zapachu świeżo przelanej krwi, miała miejsce względnie niedawno. Sztywni wyłaniali się z lasu, przechodzili przez palące języki ognia, które pochłonęły resztki tego, co niegdyś stanowiło budowlę huty. Nabijali się na powbijane w ziemię pręty konstrukcji i narzędzia, a także zniszczone owoce produkcji huty.
Palce impulsywnie zaciskały mu się na łuku, a do głowy napływało multum myśli. Co tu się do cholery stało?
Machinalnie sięgnął do krótkofalówki przymocowanej do rękawa jego kurtki. Zacisnął palce na urządzeniu, już przekręcał pokrętło, aby zejść na odpowiednią stację, gdy przypomniał sobie jeden, znaczący szczegół. Nikt w bazie nie miał przecież pojęcia o tym, że w ogóle z niej wyszedł.