— Powiem ci, że rano spotkało mnie miłe zaskoczenie, gdy wyszedłem się przewietrzyć o świcie.
Riley podniosła otępiały wzrok znad talerza z kanapkami. Rick wszedł właśnie do kuchni i zmierzał w stronę wyspy kuchennej, przy której siedziała. Dziewczyna zmrużyła lekko oczy, dostrzegłszy niewielki uśmieszek czający się na jego twarzy. Jednocześnie jej zaspany jeszcze umysł z niemałym trudem przyjął widok jego nagiej szczęki. Będzie potrzebowała jeszcze kilka dni, aby przyzwyczaić się do takiego wydania Grimesa.
— O co ci chodzi? — mruknęła podejrzliwie, wodząc wzrokiem za jego sylwetką. Rick podszedł do lodówki i wyciągnął z niej kilka produktów. Postawił na ladzie dwa słoiki - jeden z masłem orzechowym, a drugi z dżemem truskawkowym - i zaczął przygotowywać sobie śniadanie.
— O nic. — parsknął niewinnie, zerkając na nią znad grubej kromy chleba. — Po prostu niecodziennym dość obrazem jesteś ty śpiąca w ramionach Daryla... Ale jak już wspomniałem, było to miłe zaskoczenie.
Riley poczuła jak chleb staje jej w gardle. Dziewczyna zakrztusiła się, nie mogąc złapać w płuca powietrza. Jej twarz zalała purpura, a rozbiegany wzrok błyskawicznie przeanalizował otoczenie. Bez zastanowienia złapała stojącą po drugiej stronie wyspy szklankę z wodą i wypiła duszkiem napój. Rick w tym czasie przyglądał jej się z rosnącym uśmiechem, ani myśląc pomóc dławiącej się przyjaciółce.
Gdy dziewczyna się uspokoiła i z powrotem usiadła na swoim krzesełku, szeryf wsparł się ramionami o ladę.
— Widzę, że ty wciąż się z tego nie otrząsnęłaś.
— Rick, jesteś kretynem.
Gdy zbudziła się tego poranka, była sama na kanapie w przedpokoju. Jak przez mgłę pamiętała moment, w którym Daryl zgarnął ją z werandy i zaniósł do środka. Siedzieli tam tylko przez chwilę, gdyż chłód nocy powoli przedzierał się przez koc, którym byli okryci, a Dixon nie chciał narażać dziewczyny na przeziębienie. Usadowił się więc razem z nią w pomieszczeniu przy salonie, decydując wtedy, że zostanie z nią jeszcze na chwilę.
Chwila zmieniła się w kilka godzin, aż w końcu na zewnątrz zaczęły majaczyć pierwsze promienie wschodzącego słońca, a z salonu wyłonił się Rick.
Ciężko było stwierdzić, kto w tamtej chwili był bardziej zdziwiony - szeryf, na którego ospałej twarzy powoli formował się sugestywny uśmiech, czy Daryl, który wyglądał jakby właśnie ktoś wylał mu na głowę wiadro lodowatej wody. Riley nie zdawała sobie sprawy z tego spotkania, dziewczyna spała w najlepsze, wtulona w klatkę piersiową myśliwego.
— A tam od razu kretynem — prychnął, nakrywając pokrytą masłem orzechowym i dżemem kanapkę drugą kromką. Wyciągnął z szafki talerzyk i usiadł przy wyspie, po drugiej stronie Riley. Wziął pierwszego gryza i posłał jej uśmiech. — Po prostu cieszę się, że jesteście sobie tak bliscy. I że Daryl coraz mniej krępuje się w okazywaniu tego przy reszcie...
— Wszyscy spaliście — zauważyła, przeżuwając swoją własną kanapkę. — Poza tym, tylko obok siebie siedzieliśmy. Nie wiem czym się tak zachwycasz.
— On może tylko siedział, fakt. — Rick zrobił duże oczy i uniósł do góry brwi. — Ale ty, moja droga, praktycznie na nim wisiałaś.
Riley zmrużyła oczy, czując jak jej policzki pokrywa dorodny rumieniec. Nigdy nie sądziła, że będzie w podobny sposób reagować na takie spostrzeżenia. Chyba podłapywała niektóre zachowania od Daryla.